...Po słowach wypowiedzianych przez Megan, powiedziałam że zaraz będę i się rozłączyłam. Myśli wirowały w mojej głowie jeszcze szybciej niż wczorajszego wieczoru. Gdzie go zabrali? Kto go porwał? Szybko wyjaśniłam Vic całą sprawę i obie ruszyłyśmy do drzwi. Dalej miałam na sobie ciuch Megan. Zrzuciłam koturny i założyłam moje ulubione czarne glany. Założyłam czarne jansy i wciągnęłam koszulkę, którą Megan już przezrobiła. Też była czarna. Ubrałam skórzaną kurtkę i razem z Vic wyszłyśmy. Na zewnątrz było ciemno. Wiało przenikliwie chłodnym wiatrem. Z ust leciała para. Jak na październik było bardzo zimno. Ruszyłam biegiem i słyszałam za sobą kroki Vic. Po pewnym czasie doszłyśmy na miejsce. W domu paliło się słabe światło w pokoju Jamie'go. Przed schodami popatrzyłam na Vic i uśmiechem starałam sie dodać jej otuchy. Weszłam po schodach i zapukałam w drzwi. Po chwili drzwi otworzyła mi Megan. Nigdy nie widziałam żeby ta dziewczyna wyglądała tak jak teraz. Miała nisko opuszczone dresowe spodnie i trochę przymałą bluzkę, na którą zarzuciła podarta bluzę. Była boso i miała lekko rozczochrane włosy. Na jej policzkach w słabym świetle latarni skrzyły łzy.
- Wejdź. Dziękuję że tak szybko przyszłaś. - Powiedział i rąbkiem bluzy otarła łzę spływającą po jej policzku. Odsunęła się na bok i mnie wpuściła zamknęła drzwi. Na schodach zobaczyłam schodzącą na dół postać. Gdy podszedł bliżej ujrzałam jasne włosy Jamie'go. W srebrnym świetle księżyca w pełni jego włosy były srebrzyste. Podbiegłam do niego i wpadłam mu w ramiona. Przytulił mnie a ja wtuliłam twarz w jego ramię.
- Przepraszam. - Wyszeptał mi do ucha, a jego oddech łaskotał mnie w kark.
- To nie twoja wina. - Powiedziałam i wsunęłam rękę w jego włosy.
- Moja, nie zareagowałem zbyt szybko. - Zadręczał sie Jamie.
- Wcale nie. i Teraz trzeba pomyśleć jak go odbić. - Starałam sie go pocieszyć, chociaż sama byłam w rozsypce.
- Jest dla mnie jak brat.
- Jest moim bratem. - Powiedziałam i poczułam spływającą po policzku łzę. Jamie mnie od siebie odsunął i wytarł ją swoją dłonią. Odwróciłam się szukając wzrokiem Vic. Nie zobaczyłam jej. Odsunęłam się od Jamie'go i podeszłam do Megan.
- Gdzie Vic? - Zapytałam.
- Była z tobą Vic? - Zdziwiła sie Megi.
- Tak! - Popatrzyłam wzrokiem pełnym przerażenia po innych i nagle zrobiło mi się słabo. Poczułam że nogi się pode mną uginają a ziemia sie osuwa. Poleciałam do tyłu. Poczułam że Jamie mnie łapie. Potem przez moment widziałam tylko ciemność a nagle przed oczami stanął mi rozmazany obraz. Po chwili sie wyostrzył. Widok na halę w szkole. Po jej środku stały dwie osoby. Tajemniczy rudowłosy chłopak o imieniu Alexander. Trzyma Vic a przy jej szyi znajduje się nóż. Słyszę jej krzyk i nagle widzę Stevena biegnącego z mieczem lecz demony go łapią i obezwładniają.
Otworzyłam oczy. Leżałam na podłodze w korytarzu. Nade mną stali Jamie i Megan. Szybko sie podniosłam.
- Oni są w szkole! Tam też jest ten chłopak. I mnóstwo demonów! - Wykrzyknęłam.Megan i Jamie przez moment na mnie patrzyli po czym Jamie wyjął telefon z kieszeni spodni.
- Co ty robisz? - Zapytała Megan, patrząc na wyświetlacz komórki.
- Dzwonię po Andy'ego. - Odpowiedział, nie patrząc na nią.
- Po co? - Oburzyła sie Megan wyszarpując Jamie'mu telefon z ręki.
- A jak myślisz? Uważasz że dwoje Aniołów Ciemności i jeden, który nie przeszedł szkoelnia poradzą sobie z armią demonów i nienormalnym chłopakiem chcącym zabić Vic i Stevena? - Powiedział i wyczekująco wystawił rękę w stronę Megan. Ona popatrzyła na niego ze złością i oddała mu telefon. Zaczęłam się zastanawiać kim jest tajemniczy Andy i co zaszło między nim a Megan.
- Dzwoń, ale daj na głośnik. Chcę wiedzieć czy znpwu będzie mnie obsmarowywał. - Popatrzyła na Jamie'go spod byka a on wybrał numer. Tajemniczy Andy odebrał po trzecim sygnale.
- Halo? - Powiedział wyjątkowo czarującym głosem z lekką chrypką jaką często mają wokaliści lub osoby, które dużo mówią w swojej pracy. Lecz po głosie słyszałam że on jeszcze raczej nie pracował. Był mniej więcej w moim wieku, może trochę starszy.
- Andy? Potrzebuję twojej pomocy. - Powiedział Jamie i przygryzł wargę.
- Znowu? Ile to już razy? Nie mam teraz czasu.
- Andy to sprawa życia i śmierci.
- Zawsze tak mówisz.
- Ale teraz nie żartuję! Demony porwały Stevena i Vic! - Wykrzykną widocznie zdenerwowany Jamie do słuchawki. Ciekawiło mnie czy denerwuje sie całą sytuacją czy tylko postawą Andy'ego.
- Jak to Stevena? I kim jest Vic? - Zapytał lekko poruszony chłopak a Jamie wyjaśnił mu pokrótce całą sytuację ze mną. Po tym dodał jeszcze że już nie mieszka w LA tylko na Manhattanie, podał mu adres a Andy powiedział ze za chwilę będzie. Z tych słów wynikało również że chłopak też mieszka w pobliżu. Cała nasza trójka siedziała w dużym pokoju w całkowitej ciszy. Zaczęłam sobie wyobrażać tajemniczego Andy'ego. W mojej głowie pojawił sie obraz cudego 17-latka, śregniego wzrostu. Chłopak w moich wyobrażeniach był szatynem o włosach długości podobnych do Jamie'go. Miał szare oczy i ubrany był w rozciągniętą szarą bluzę i niebieskie Jeansy. Na jego nogach były schodzone adidasy. Nie miałam pojęcia jakiej był rasy. Nagle usłyszałam dźwięk silnika Harleya i po chwili pukanie do drzwi. Jamie dosłownie zerwał sie z krzesła i pobiegł do drzwi. Ciekawość zwyciężyła i poszłam za nim. Megan też poszła za nami ale stanęła dalej w cieniu schodów. Jamie podał rękę chłopakowi, który właśnie wszedł do środka. To zapewne był Andy, ale nie byłam pewna ponieważ wyglądał całkowicie inaczej niż chłopak w moich wyobrażeniach. Po pierwsze nie był szatynem tylko miał kruczo czarne włosy zaczesane na prawy bok przez co fryzura była asymetryczna. Jego oczy były przenikająco niebieskie. Kolejne co rzucało się w oczy to czarna kreska idąca przez środek jego twarzy. Od jednego ucha do drugiego. Miał przekute uszy, z których zwisały dwa duże kolczyki krzyże. Ubranie też w zupełności się nie zgadzało z wyobrażeniem. Nie miał w ogóle koszulki, tylko rozpiętą czarną skórzaną kurtkę. Na gołym ciele na klatce piersiowej widać było liczne tatuaże. Miał też czarne skórzane spodnie i rękawiczki bez palców nabite ćwiekami. Czarne glany wydawały sie najzwyklejszą rzeczą na tym chłopaku. Jedyne co się zgadzało to to że chłopak był bardzo chudy. Poza tym był wysoki, wyższy o kilka centymetrów od Jamie'go. Podszedł do mnie i podał mi rękę.
- Andy. Ty musisz być Clov? - Uśmiechną sie pokazując nieskazitelnie białe żeby.
- Tak. A ty kim właściwie jesteś? - Zapytałam.
- Jestem czarownikiem...
***
Po dokładniejszym omówieniu mojej wizji, ruszyliśmy do szkoły. Gdy weszliśmy do środka zatrzymaliśmy się na moment na dużym korytarzu, od którego odchodziły schody na górę. Próbowałam zapalić światło, ale nie udało sie. Zapewne nie było prądu.
- Twoja wizja działa sie na hali sportowej, tak? - Zapytał Andy. Pokiwałam głową a on znów przemówił. - Ale mogą być gdziekolwiek, nie wiemy czy jesteśmy przed tym wydarzeniem, po czy w jego trakcie. Miejmy nadzieję ze przed. Ile ta szkoła ma pieter? - Zapytał.
- 3 piętra, parter i piwnicę. - Odpowiedziałam prawie automatycznie.
- Dobra, Clov ty sprawdzisz parter. Jamie i... Megan pójdźcie na górę. Ja zajmę sie piwnicą. Jakby coś sie działo to krzyczcie. Clov gdzie jest zejście do piwnicy?
- Pokażę ci. - Mówiąc to patrzyłam nie na Andy'ego tylko na Jamie'go. Podeszliśmy do siebie i przytuliliśmy sie. Wiedziałam że widać że czujemy coś do siebie, ale teraz mnie to nie obchodziło. Za chwilę mogliśmy zginąć. Po chwili odsunęliśmy się od siebie. Jamie wyjął miecz z pochwy na plecach a Megan dwa czakramy. Oboje ruszyli schodami na górę i gdy zniknęli za linią schodów poszłam razem z Andy'm do drzwi piwnicy. Gdy zniknął w ciemności zostałam sama w mrocznym korytarzu, przeszyta strachem, nie tyle o siebie ale o każdego tu obecnego...
poniedziałek, 30 września 2013
niedziela, 29 września 2013
Część 11
… Wbiłam nóż w plecy demona, który zachodził
Jamie’go od tyłu. Demon zmienił się w parę a Jamie odwrócił się
zdziwiony. Zachwiałam się na wysokich butach a on złapał mnie jedną
ręką. W drugiej miał miecz. Demon, z którym przed chwilą walczył,
podszedł do niego i juz miał atakować gdy wbiłam w niego sztylet. Jamie
mnie upuścił i poleciałam na ziemię. Uderzyłam plecami w podłogę i
wyszarpnęłam ostrze z rany demona. Polała się czarna krew. Osłoniłam
rękami twarz. Potwór rozpłynął sie jak we mgle. Powoli podniosłam sie z
ziemi. Jamie złapał mnie za ramiona i przytulił. Po chwili odsunął się.
- Na zewnątrz jest ich więcej. Zostań tu! – Nakazał ostrym głosem, który wskazywał że nie mogę się sprzeciwić a sam wybiegł na zewnątrz. Czemu nie mogę walczyć razem z nimi. Gdybym była w pobliżu i ja i on czulibyśmy się lepiej, bo mielibyśmy pewność ze żadnemu nic się nie stanie. Nie mogłam stać bezczynnie otoczona czterema ścianami, gdy oni ryzykowali życie. Ruszyłam w stronę zbrojowni. Wzięłam klucze leżące na stoliku i otworzyłam drzwi. Ruszyłam po schodach, w dół. Dzięki adrenalinie krążącej w moich żyłach, całkiem sprawnie mi to poszło zważając na wysokość obcasów w moich butach. Otworzyłam kolejne drzwi i weszłam do dużego pomieszczenia. Wzięłam jeden z pasów, do których można przymocowywać pochwy na broń i założyłam go na pas. Zdjełam ze ściany długi miecz w pokrowcu i przyczepiłam go do pasa. Potem zrobiłam to samo z dwoma sztyletami. Z kufra wyjęłam czakram i wsunęłam go do pokrowca na udzie. Na koniec wzięłam miecz, który był zakrzywiony na końcu i ruszyłam do wyjścia. Cała broń była bardzo ciężka, ale postanowiłam że ją doniosę. Dokładnie pozamykałam drzwi. Chciałam jeszcze iść przebrać buty, ale odgłosy walki nie dawały mi spokoju. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam na zewnątrz. Mgła była gesta jak mleko. Co moment migały mi kolory walczących, ale nie mogłam nawet odróżnić czy to demony czy anioły. Ruszyłam przed siebie. Jeden z demonów od razu znalazł sie przy mnie. Zamachnęłam sie mieczem i odcięłam mu głowę, która spadając zniknęła. Uginałam się pod ciężarem broni, ale się nie poddałam. Napotkałam na drodze Stevena, który wymachiwał swoim sztyletem do dwóch demonów. Zabiłam jednego i podałam mu szybko jeden z mieczy, które wzięłam. Zabił drugiego demona i zaraz zaczął walczyć z kolejnym. Szukałam naszych. Wypatrzyłam długie blond włosy.
- Megan! – Krzyknęłam, gdy się odwróciła rzuciłam jej czakram, przy okazji trafiając w ramie jednego z demonów. Rozwścieczony, ruszył na mnie. Cofnęłam się o krok i poczułam za plecami coś zimnego i lepkiego. Odwróciłam sie. Za mną stał jeszcze jeden potwór. Zaczęłam z nimi walczyć. Z jednym byłoby prościej, ale dwójka to dla mnie za dużo. Dalej miałam dużo broni. Koturny, także mi ciążyły. Przewróciłam się a jeden z demonów wyszarpnął mój miecz. Krzyknęłam i nagły srebrny błysk pozbawił jednego z nich połowy tłowia, a drugiego przekłuł. Złote włosy, które początkowo wzięłam za Jamie’go wcale do niego nie należały. Były krótsze. To była Lacuna. Miała długie cięcie na lewym policzku i była pochlapana krwią demonów. Podała mi rękę i pomogła wstać. Podałam jej jeden ze sztyletów, ona kiwnęła głową i pobiegła we mgłę. Uratowała mi życie, uświadomiłam sobie. Nagle koło mnie pojawił się Jamie.
- Co się stało? – Zapytał zdenerwowany i zasapany. Widocznie biegł, gdy usłyszał mój krzyk.
- Już nic. Atakowali mnie ale Lacuna mi pomogła.
- Kazałem ci zostać w środku tak? Jest ich za dużo! Za dużo niebezpieczeństwa! – Po chwili wpatrywania sie w siebie koło nas pojawiła się cała reszta. Lacuna i Megan były ranne, lecz rany już zaczynały się goić. Steven miał rozczochrane włosy, poplamione krwią.
- Udało się – Powiedział i ruszył w stronę domu. Mgła już zaczęła opadać. Lacuna i Megan podążyły za bratem. Mnie coś zatrzymywało na zewnątrz.
- To po mnie przyszli prawda? – Zapytałam Jamie’go. Pokiwał głową. Ściągam niebezpieczeństwo na wszystkich. Oni chcą mnie, a inni mogą zginąć. Potrzebują mnie. Muszę spotkać się z Vic, i wziąć kilka normalnych rzeczy z domu.
- Chcę iść do domu. – Zwróciłam sie do Jamie’go, który znalazł się tuż obok mnie.
- Dobrze, idę z tobą. – Ruszyliśmy chodnikiem biegnącym wzdłuż ulicy. Co kilka chwil patrzyłam na Jamie’go. Byłam strasznie zdenerwowana i przemarznięta. Było około 5 stopni a ja miałam na sobie króciutką spódniczkę i koszulkę. Jamie jakby widząc mój stres złapał mnie za rękę. Gdy znaleźliśmy się koło mojego domu przypomniałam sobie ze rodzice są w prascy. Trochę się rozluźniłam. Podchodząc do drzwi usłyszałam wołanie mojego imienia. I ja i Jamie sie odwróciliśmy. Przez ulicę przebiegała Vic. W schodzącej mgle jej włosy wydawały sie ciemniejsze i bardziej matowe niż były w rzeczywistości. Podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję. Przytuliłam ją.
- Gdzie ty byłaś? Twoi rodzice mi powiedzieli ze uciekłaś!
- Tak, ale to dłuższa historia. Chodź, opowiem ci wszystko. – Po tych słowach zwróciłam sie do Jamie’go. – Nie idę dzisiaj do szkoły. Nie dam rady.
- Ok. Potem przyjdziesz, czy już zostaniesz w domu? – Zapytał. Z jego głosu nie mogłam odczytać czy miał nadzieję na to pierwsze czy drugie. Odwrócił sie i odszedł. Razem z Vic weszłyśmy do środka. Nie było mnie tu tylko jeden dzień a czułam sie jakby minęły wieki. Szafka dalej była przestawiona i zakrywała dziurę w ścianie zrobioną czakramem Megan. Obie poszłyśmy do mojego pokoju. Było tak jak go zostawiłam, książki na półce leżały równo ułożone. Jedna z nich znajdowała się na łóżku. Laptop spoczywał na szafce nocnej. Siadłam na łóżko i to samo zrobiła Vic. Zaczęłam opowiadać o wszystkim, zaczynając od tego co wydarzyło się po wyjściu ze szkoły. W miedzy czasie zjadłam śniadanie i przyniosłam cole. W opowiadaniu ominęłam tylko moment pocałunku miedzy mną a Jamie’m. Siedziałyśmy długo aż niebo na zewnątrz spowił mrok. Vic dowiedziała się wszystkiego, gdy miałą wychodzić zadzwonił mój telefon. Odebrałam i usłyszałam zrozpaczony głos Megan.
- Clov? Gdzie jesteś? – Zapytała.
- W domu. A co? – Odpowiedziałam niepewnie.
- Porwali Stevena! Porwali go! – Wykrzyknęła do słuchawki. Jak to porwali Stevena? Kto go porwał?
- Megan, nie do końca rozumiem. Kto go porwał?
- Demony. Wpadły przez okno. Jamie i Steven byli razem w swoim pokoju. Usłyszałam jak Jamie mnie woła. Przybiegłam w momencie jak Demon uciekał ze Stevenem przez okno! Jamie próbował jakoś walczyc ale nie miał broni. Steven został porwany…
- Na zewnątrz jest ich więcej. Zostań tu! – Nakazał ostrym głosem, który wskazywał że nie mogę się sprzeciwić a sam wybiegł na zewnątrz. Czemu nie mogę walczyć razem z nimi. Gdybym była w pobliżu i ja i on czulibyśmy się lepiej, bo mielibyśmy pewność ze żadnemu nic się nie stanie. Nie mogłam stać bezczynnie otoczona czterema ścianami, gdy oni ryzykowali życie. Ruszyłam w stronę zbrojowni. Wzięłam klucze leżące na stoliku i otworzyłam drzwi. Ruszyłam po schodach, w dół. Dzięki adrenalinie krążącej w moich żyłach, całkiem sprawnie mi to poszło zważając na wysokość obcasów w moich butach. Otworzyłam kolejne drzwi i weszłam do dużego pomieszczenia. Wzięłam jeden z pasów, do których można przymocowywać pochwy na broń i założyłam go na pas. Zdjełam ze ściany długi miecz w pokrowcu i przyczepiłam go do pasa. Potem zrobiłam to samo z dwoma sztyletami. Z kufra wyjęłam czakram i wsunęłam go do pokrowca na udzie. Na koniec wzięłam miecz, który był zakrzywiony na końcu i ruszyłam do wyjścia. Cała broń była bardzo ciężka, ale postanowiłam że ją doniosę. Dokładnie pozamykałam drzwi. Chciałam jeszcze iść przebrać buty, ale odgłosy walki nie dawały mi spokoju. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam na zewnątrz. Mgła była gesta jak mleko. Co moment migały mi kolory walczących, ale nie mogłam nawet odróżnić czy to demony czy anioły. Ruszyłam przed siebie. Jeden z demonów od razu znalazł sie przy mnie. Zamachnęłam sie mieczem i odcięłam mu głowę, która spadając zniknęła. Uginałam się pod ciężarem broni, ale się nie poddałam. Napotkałam na drodze Stevena, który wymachiwał swoim sztyletem do dwóch demonów. Zabiłam jednego i podałam mu szybko jeden z mieczy, które wzięłam. Zabił drugiego demona i zaraz zaczął walczyć z kolejnym. Szukałam naszych. Wypatrzyłam długie blond włosy.
- Megan! – Krzyknęłam, gdy się odwróciła rzuciłam jej czakram, przy okazji trafiając w ramie jednego z demonów. Rozwścieczony, ruszył na mnie. Cofnęłam się o krok i poczułam za plecami coś zimnego i lepkiego. Odwróciłam sie. Za mną stał jeszcze jeden potwór. Zaczęłam z nimi walczyć. Z jednym byłoby prościej, ale dwójka to dla mnie za dużo. Dalej miałam dużo broni. Koturny, także mi ciążyły. Przewróciłam się a jeden z demonów wyszarpnął mój miecz. Krzyknęłam i nagły srebrny błysk pozbawił jednego z nich połowy tłowia, a drugiego przekłuł. Złote włosy, które początkowo wzięłam za Jamie’go wcale do niego nie należały. Były krótsze. To była Lacuna. Miała długie cięcie na lewym policzku i była pochlapana krwią demonów. Podała mi rękę i pomogła wstać. Podałam jej jeden ze sztyletów, ona kiwnęła głową i pobiegła we mgłę. Uratowała mi życie, uświadomiłam sobie. Nagle koło mnie pojawił się Jamie.
- Co się stało? – Zapytał zdenerwowany i zasapany. Widocznie biegł, gdy usłyszał mój krzyk.
- Już nic. Atakowali mnie ale Lacuna mi pomogła.
- Kazałem ci zostać w środku tak? Jest ich za dużo! Za dużo niebezpieczeństwa! – Po chwili wpatrywania sie w siebie koło nas pojawiła się cała reszta. Lacuna i Megan były ranne, lecz rany już zaczynały się goić. Steven miał rozczochrane włosy, poplamione krwią.
- Udało się – Powiedział i ruszył w stronę domu. Mgła już zaczęła opadać. Lacuna i Megan podążyły za bratem. Mnie coś zatrzymywało na zewnątrz.
- To po mnie przyszli prawda? – Zapytałam Jamie’go. Pokiwał głową. Ściągam niebezpieczeństwo na wszystkich. Oni chcą mnie, a inni mogą zginąć. Potrzebują mnie. Muszę spotkać się z Vic, i wziąć kilka normalnych rzeczy z domu.
- Chcę iść do domu. – Zwróciłam sie do Jamie’go, który znalazł się tuż obok mnie.
- Dobrze, idę z tobą. – Ruszyliśmy chodnikiem biegnącym wzdłuż ulicy. Co kilka chwil patrzyłam na Jamie’go. Byłam strasznie zdenerwowana i przemarznięta. Było około 5 stopni a ja miałam na sobie króciutką spódniczkę i koszulkę. Jamie jakby widząc mój stres złapał mnie za rękę. Gdy znaleźliśmy się koło mojego domu przypomniałam sobie ze rodzice są w prascy. Trochę się rozluźniłam. Podchodząc do drzwi usłyszałam wołanie mojego imienia. I ja i Jamie sie odwróciliśmy. Przez ulicę przebiegała Vic. W schodzącej mgle jej włosy wydawały sie ciemniejsze i bardziej matowe niż były w rzeczywistości. Podbiegła do mnie i rzuciła mi się na szyję. Przytuliłam ją.
- Gdzie ty byłaś? Twoi rodzice mi powiedzieli ze uciekłaś!
- Tak, ale to dłuższa historia. Chodź, opowiem ci wszystko. – Po tych słowach zwróciłam sie do Jamie’go. – Nie idę dzisiaj do szkoły. Nie dam rady.
- Ok. Potem przyjdziesz, czy już zostaniesz w domu? – Zapytał. Z jego głosu nie mogłam odczytać czy miał nadzieję na to pierwsze czy drugie. Odwrócił sie i odszedł. Razem z Vic weszłyśmy do środka. Nie było mnie tu tylko jeden dzień a czułam sie jakby minęły wieki. Szafka dalej była przestawiona i zakrywała dziurę w ścianie zrobioną czakramem Megan. Obie poszłyśmy do mojego pokoju. Było tak jak go zostawiłam, książki na półce leżały równo ułożone. Jedna z nich znajdowała się na łóżku. Laptop spoczywał na szafce nocnej. Siadłam na łóżko i to samo zrobiła Vic. Zaczęłam opowiadać o wszystkim, zaczynając od tego co wydarzyło się po wyjściu ze szkoły. W miedzy czasie zjadłam śniadanie i przyniosłam cole. W opowiadaniu ominęłam tylko moment pocałunku miedzy mną a Jamie’m. Siedziałyśmy długo aż niebo na zewnątrz spowił mrok. Vic dowiedziała się wszystkiego, gdy miałą wychodzić zadzwonił mój telefon. Odebrałam i usłyszałam zrozpaczony głos Megan.
- Clov? Gdzie jesteś? – Zapytała.
- W domu. A co? – Odpowiedziałam niepewnie.
- Porwali Stevena! Porwali go! – Wykrzyknęła do słuchawki. Jak to porwali Stevena? Kto go porwał?
- Megan, nie do końca rozumiem. Kto go porwał?
- Demony. Wpadły przez okno. Jamie i Steven byli razem w swoim pokoju. Usłyszałam jak Jamie mnie woła. Przybiegłam w momencie jak Demon uciekał ze Stevenem przez okno! Jamie próbował jakoś walczyc ale nie miał broni. Steven został porwany…
sobota, 28 września 2013
Część 10
… Wylądowałam w obskurnym barze niedaleko
mojego domu. Nie wiedziałam co robić. Siadłam przy jednym z wielu
stolików i zaczęłam gorączkowo myśleć. Ciężko było mi myśleć w takim
otoczeniu. Brązowa farba odchodziła od ścian. Całe pomieszczenie
pachniało alkocholem. Gdzie pójdę? Nie mogę wrócić do domu. Iść do
Jamie’go bo Steven zapewne nie chce mnie widzieć, przynajmniej przez
jakiś czas. Zostaje jeszcze Vic, ale ona jeszcze nic nie wie i na razie
nie chcę jej wtajemniczać. Trenta nie było dzisiaj w szkole i nie chcę
narzucać na niego jeszcze moich problemów. Zostaje zostać tu aż do
zamknięcia a potem włóczyć się całą noc. Do stolika niedaleko dosiadło
się dwóch facetów. Jeden był wyższy i miał ciemniejsze włosy od
drugiego. Wyczułam w nich coś niepokojącego. Nie byli zwykłymi ludźmi
tylko wilkołakami. Jamie miał rację mówiąc że można ich spotkać
wszędzie. Przysłuchałam się ich rozmowie.
- Wczoraj była pełnia i ja… – Powiedział niższy z nich.
- Wiem, już mówiłeś. Ale ty też niedawno się tym stałeś. Każdy tak ma, ja też tak miałem. Musisz zacząć nad tym panować. – Brunet poklepał go po ramieniu i zawołał kelnerkę ubraną w krótką czerwoną spódniczkę i bluzkę odsłaniającą pępek. Po zebraniu zamówienia podeszła do mnie.
- Co podać? – Zapytała niezwykle słodziutkim głosem, który zawsze mnie irytował.
- Kawę. – Rzuciłam a kelnerka odeszła. Po chwili wróciła niosąc na tacy dwa kufle piwa i kawę w małej pożółkłej filiżance. Postawiła ją przede mną. Zaczęłam sączyć ją małymi łyczkami. Postanowiłam od bandażować rękę, która została zraniona poprzedniego wieczoru. Pod bandażem nie było już żadnej rany, nawet blizny. Wstałam od stoliku i wyrzuciłam opatrunki do koszu stojącego przy drzwiach. Gdy wróciłam do stoliku nagle wszystkie emocje we mnie się skumulowały i poczułam napływające do oczu łzy. Opadłam na krzesło i wybuchłam płaczem. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. W końcu dwójka wilkołaków wyszła i zostałam sama. Siedziałam w barze aż zrobiło się ciemno. Bar był otwarty do północy, która była dopiero za 3 godziny. Położyłam ręce na stole i użyłam ich jako prowizorycznej poduszki. Opróżniłam dawno całą filiżankę kawy. Teraz byłam wyczerpana i po chwili zmorzył mnie sen.
Trent obudził się w jaskini. Na ziemi było mnóstwo zwierzęcych odcisków łap i krwi. Wokół leżały zwierzęce szczątki. Trent patrzył się ze zdziwieniem dookoła. Koszulę miał rozdartą na piersi. Pod rozdarciami widniały długie rany. Wybiegł z jaskini prosto do lasu. Zaczął biec z niezwykłą szybkością. Na dworze dopiero świtało. Wbiegł na uliczkę. Drogowskaz wskazywał kierunek na Nowy Jork, do którego było 58 km. Trent rozejrzał się dookoła i zaczął biec w kierunku domu.
Poczułam dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Pomyślałam ze to kelnerka, która ma zamykać bar. Popatrzyłam na osobę, która nade mną stała. To nie była kelnerka. To był Jamie. Na blond włosy miał zarzucony kaptur skórzanej kurtki.Twarz wskazywała na to że się o mnie martwi.
- Wstawaj. – Powiedział.
- Po co? Gdzie pójdę? – Zapytałam.
- Do mnie.
- Nie, Steven wydawał się nie chcieć mnie widzieć. A do tego co? Tak po prostu sobie do was pójdę i będę spała na korytarzu?
- Nie, nie na korytarzu tylko w pokoju gościnnym. A co, może chcesz tu zostać? – Wydawał się być coraz bardziej zdenerwowany a jednocześnie zatroskany. Ale miał rację, tu nie mogłabym zostać bo niedługo zamykali. Na dworze zapewne jest zimno a ja miałam na sobie tylko koszulkę i bluzę więc to też odpadało. Do domu pod żadnym pozorem nie wrócę. Muszę iść z Jamie’m. Powoli podniosłam się z krzesła. Po kilku godzinach siedzenia na nim nogi mi zdrętwiały. Zachwiałam się ale Jamie złapał mnie za ramiona. Podniosłam z ziemi torbę z książkami i oboje ruszyliśmy do wyjścia. Miałam rację, na dworze było bardzo zimno. Objęłam się rękami i ruszyłam za Jamie’m. Po oddaleniu się od baru rozłożyliśmy skrzydła i polecieliśmy w kierunku domu Jamie’go. Wylądowaliśmy na podwórku i weszliśmy do domu. Z pokoju obok drzwi wyszła Lacuna, była ubrana w delikatnie zielonkawą koszulę nocną i szary szlafrok, którego paski, które powinny być zawiązane w pasie ciągnęły się po ziemi. Rzeczywiście musiało być bardzo późno, bo nawet Megan i Stevena nie było słychać. Teraz uświadomiłam sobie że nie odezwałam się do Jamie’go przez całą drogę.
- Udało ci się. – Powiedziała Lacuna z nutą zdziwienia w głosie.
- Tak. Przygotowałaś pokój? – Zapytał Jamie. Wyglądało na to że Jamie miał mnie sprowadzić do domu. Lacuna zapewne się spodziewała ze nie będę chciała zostać w domu. Ale nie myślałam ze tak chętnie przyzwoli żebym spała tu.
- Tak. – Odpowiedziała do syna po czym zwróciła się do mnie. – Megan naszykowała ci coś do spania, a rano da ci jakieś ubrania do szkoły. – Pokiwałam głową i poszłam za Jamie’m na górę. Weszliśmy do pokoju, znajdującego się koło jego. Duże łóżko znajdujące się pod ścianą było pościelone w czerwoną pościel. Ściany były jasno żółte a meble czerwone. Na jednym z krzeseł stojących koło stołu była położona fioletowa koszula nocna i Czarny aksamitny szlafrok. Koło krzesła stały dopasowane fioletowe kapcie. Rzuciłam torbę koło łóżka a sama siadłam na nie. Jamie, który stał w progu miał już iść gdy w mojej torebce rozdzwonił się telefon. Pierwsze na co zwróciłam uwagę wyciągając go to godzina. Było grubo po północy. Potem zobaczyłam na wyświetlaczu zdjęcie Vic. Po co dzwoniła o takiej godzinie. Jamie zainteresowany, posunął się o krok do środka i przymknął drzwi.
- Halo? – Powiedziałam zaniepokojonym głosem.
- Gdzie ty byłaś? Czemu nie dawałaś znaku życia przez cały dzień? – Zaczęła wypytywać zdenerwowanym głosem Vic. – Co właściwie się dowiedziałaś?
- To długa historia. Nie mogłaś zadzwonić wcześniej? – Starałam się mówić cicho żeby nie obudzić reszty.
- Dzwoniłam, ale nie odbierałaś. Zaczęłam się martwić!
- Spokojnie. U mnie wszystko dobrze, jeśli to tyle to…
- Nie, właściwie to nie wszystko. – Odezwała się słabszym głosem Vic. – Dzisiaj chciałam iść do Trenta, żeby zapytać się jak sie czuje, ale go nie było.
- Co? Mów jaśniej Vici.
- Nie było go. W pokoju siedziała jego matka i płakała. Mówiła że Trent nie wrócił na noc i dzisiaj też się nie pojawił. Policja odmówiła udzielenia pomocy bo nie minęło jeszcze 48 godzin od zaginięcia ale.. co jeśli mu się coś stało?- Przez moment myślałam o słowach wypowiedzianych przez Vic a potem sobie przypomniałam sen w barze. Trent był w jakiejś jaskini i.. wyglądał na rannego. Ale nie zranionego przez człowieka. Przypomniałam sobie zapach tych dwóch wilkołaków z baru. Widocznie węchem Anioły Ciemności rozróżniają różne razy. Trent ostatnio tak pachniał. I do tego stał się bardo porywczy. A te wilkołaki gadały o tym ze jeden z nich zaatakował ostatnio jakiegoś chłopaka. Chodziło o Trenta. To Trenta zaatakował.
- Vic… nie chcę cie martwić ale… ja już wiem co stało sie z Trentem i gdzie on jest. Miałam sen. Ale on chyba jest… Trent jest wilkołakiem….
***
- Wczoraj była pełnia i ja… – Powiedział niższy z nich.
- Wiem, już mówiłeś. Ale ty też niedawno się tym stałeś. Każdy tak ma, ja też tak miałem. Musisz zacząć nad tym panować. – Brunet poklepał go po ramieniu i zawołał kelnerkę ubraną w krótką czerwoną spódniczkę i bluzkę odsłaniającą pępek. Po zebraniu zamówienia podeszła do mnie.
- Co podać? – Zapytała niezwykle słodziutkim głosem, który zawsze mnie irytował.
- Kawę. – Rzuciłam a kelnerka odeszła. Po chwili wróciła niosąc na tacy dwa kufle piwa i kawę w małej pożółkłej filiżance. Postawiła ją przede mną. Zaczęłam sączyć ją małymi łyczkami. Postanowiłam od bandażować rękę, która została zraniona poprzedniego wieczoru. Pod bandażem nie było już żadnej rany, nawet blizny. Wstałam od stoliku i wyrzuciłam opatrunki do koszu stojącego przy drzwiach. Gdy wróciłam do stoliku nagle wszystkie emocje we mnie się skumulowały i poczułam napływające do oczu łzy. Opadłam na krzesło i wybuchłam płaczem. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. W końcu dwójka wilkołaków wyszła i zostałam sama. Siedziałam w barze aż zrobiło się ciemno. Bar był otwarty do północy, która była dopiero za 3 godziny. Położyłam ręce na stole i użyłam ich jako prowizorycznej poduszki. Opróżniłam dawno całą filiżankę kawy. Teraz byłam wyczerpana i po chwili zmorzył mnie sen.
Trent obudził się w jaskini. Na ziemi było mnóstwo zwierzęcych odcisków łap i krwi. Wokół leżały zwierzęce szczątki. Trent patrzył się ze zdziwieniem dookoła. Koszulę miał rozdartą na piersi. Pod rozdarciami widniały długie rany. Wybiegł z jaskini prosto do lasu. Zaczął biec z niezwykłą szybkością. Na dworze dopiero świtało. Wbiegł na uliczkę. Drogowskaz wskazywał kierunek na Nowy Jork, do którego było 58 km. Trent rozejrzał się dookoła i zaczął biec w kierunku domu.
Poczułam dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Pomyślałam ze to kelnerka, która ma zamykać bar. Popatrzyłam na osobę, która nade mną stała. To nie była kelnerka. To był Jamie. Na blond włosy miał zarzucony kaptur skórzanej kurtki.Twarz wskazywała na to że się o mnie martwi.
- Wstawaj. – Powiedział.
- Po co? Gdzie pójdę? – Zapytałam.
- Do mnie.
- Nie, Steven wydawał się nie chcieć mnie widzieć. A do tego co? Tak po prostu sobie do was pójdę i będę spała na korytarzu?
- Nie, nie na korytarzu tylko w pokoju gościnnym. A co, może chcesz tu zostać? – Wydawał się być coraz bardziej zdenerwowany a jednocześnie zatroskany. Ale miał rację, tu nie mogłabym zostać bo niedługo zamykali. Na dworze zapewne jest zimno a ja miałam na sobie tylko koszulkę i bluzę więc to też odpadało. Do domu pod żadnym pozorem nie wrócę. Muszę iść z Jamie’m. Powoli podniosłam się z krzesła. Po kilku godzinach siedzenia na nim nogi mi zdrętwiały. Zachwiałam się ale Jamie złapał mnie za ramiona. Podniosłam z ziemi torbę z książkami i oboje ruszyliśmy do wyjścia. Miałam rację, na dworze było bardzo zimno. Objęłam się rękami i ruszyłam za Jamie’m. Po oddaleniu się od baru rozłożyliśmy skrzydła i polecieliśmy w kierunku domu Jamie’go. Wylądowaliśmy na podwórku i weszliśmy do domu. Z pokoju obok drzwi wyszła Lacuna, była ubrana w delikatnie zielonkawą koszulę nocną i szary szlafrok, którego paski, które powinny być zawiązane w pasie ciągnęły się po ziemi. Rzeczywiście musiało być bardzo późno, bo nawet Megan i Stevena nie było słychać. Teraz uświadomiłam sobie że nie odezwałam się do Jamie’go przez całą drogę.
- Udało ci się. – Powiedziała Lacuna z nutą zdziwienia w głosie.
- Tak. Przygotowałaś pokój? – Zapytał Jamie. Wyglądało na to że Jamie miał mnie sprowadzić do domu. Lacuna zapewne się spodziewała ze nie będę chciała zostać w domu. Ale nie myślałam ze tak chętnie przyzwoli żebym spała tu.
- Tak. – Odpowiedziała do syna po czym zwróciła się do mnie. – Megan naszykowała ci coś do spania, a rano da ci jakieś ubrania do szkoły. – Pokiwałam głową i poszłam za Jamie’m na górę. Weszliśmy do pokoju, znajdującego się koło jego. Duże łóżko znajdujące się pod ścianą było pościelone w czerwoną pościel. Ściany były jasno żółte a meble czerwone. Na jednym z krzeseł stojących koło stołu była położona fioletowa koszula nocna i Czarny aksamitny szlafrok. Koło krzesła stały dopasowane fioletowe kapcie. Rzuciłam torbę koło łóżka a sama siadłam na nie. Jamie, który stał w progu miał już iść gdy w mojej torebce rozdzwonił się telefon. Pierwsze na co zwróciłam uwagę wyciągając go to godzina. Było grubo po północy. Potem zobaczyłam na wyświetlaczu zdjęcie Vic. Po co dzwoniła o takiej godzinie. Jamie zainteresowany, posunął się o krok do środka i przymknął drzwi.
- Halo? – Powiedziałam zaniepokojonym głosem.
- Gdzie ty byłaś? Czemu nie dawałaś znaku życia przez cały dzień? – Zaczęła wypytywać zdenerwowanym głosem Vic. – Co właściwie się dowiedziałaś?
- To długa historia. Nie mogłaś zadzwonić wcześniej? – Starałam się mówić cicho żeby nie obudzić reszty.
- Dzwoniłam, ale nie odbierałaś. Zaczęłam się martwić!
- Spokojnie. U mnie wszystko dobrze, jeśli to tyle to…
- Nie, właściwie to nie wszystko. – Odezwała się słabszym głosem Vic. – Dzisiaj chciałam iść do Trenta, żeby zapytać się jak sie czuje, ale go nie było.
- Co? Mów jaśniej Vici.
- Nie było go. W pokoju siedziała jego matka i płakała. Mówiła że Trent nie wrócił na noc i dzisiaj też się nie pojawił. Policja odmówiła udzielenia pomocy bo nie minęło jeszcze 48 godzin od zaginięcia ale.. co jeśli mu się coś stało?- Przez moment myślałam o słowach wypowiedzianych przez Vic a potem sobie przypomniałam sen w barze. Trent był w jakiejś jaskini i.. wyglądał na rannego. Ale nie zranionego przez człowieka. Przypomniałam sobie zapach tych dwóch wilkołaków z baru. Widocznie węchem Anioły Ciemności rozróżniają różne razy. Trent ostatnio tak pachniał. I do tego stał się bardo porywczy. A te wilkołaki gadały o tym ze jeden z nich zaatakował ostatnio jakiegoś chłopaka. Chodziło o Trenta. To Trenta zaatakował.
- Vic… nie chcę cie martwić ale… ja już wiem co stało sie z Trentem i gdzie on jest. Miałam sen. Ale on chyba jest… Trent jest wilkołakiem….
***
… Po słowach, które wypowiedziałam do komórki
Vic się rozłączyła, albo połączenie z jakiegoś powodu zostało urwane.
Jamie już nie stał przy drzwiach tylko koło łóżka. Patrzył na mnie
zszokowanym wzrokiem. Dla mnie tego było już za dużo. Najpierw te
wszystkie morderstwa i demon chcący mnie zabić we własnym domu. Potem
wiadomość o moim adoptowaniu i o pokrewieństwie ze Stevenem. Ucieczka z
domu. A teraz uświadomienie sobie ze mój najlepszy przyjaciel stał się
wilkołakiem. Byłam wyczerpana i sfrustrowana. Znów uczucie napływających
łez do oczu. Nie rozpłaczę sie, nie rozpłaczę się, powtarzałam sobie w
myślach, ale to nic nie dało. Łzy eksplodowały z moich oczu już drugi
raz dzisiaj. Padłam na łóżko i ukryłam twarz w poduszce. Jamie usiadł na
skraju łóżka. W pewnym sensie cieszyłam się że on przy mnie jest.
Czułam jego obecność. Chciałam iść po chusteczki do torby. Wstałam a on
zrobił to samo. Potknęłam się o pasek torby i dosłownie wpadłam w jego
ramiona. Patrzyliśmy przez moment sobie w oczy i znów się całowaliśmy.
Jego usta smakowały kawą, tak jak moje. Widocznie pił ją niedawno.
Położył swoją rękę na moich plecach i przysunął mnie bliżej. Złożyłam
ręce na jego karku. Łzy przestały płynąć i znowu zaczął liczyć się tylko
on. Ten pocałunek był inny niż ten ze wczorajszej nocy. Teraz czułam
płynącą od niego pewność. A ja nie byłam zdziwiona. Chciałam tego
pocałunku. Łaknęłam tej namiętności płynącej od niego. Zaczął zataczać
kręgi na moich plecach. Ruszyliśmy w stronę łóżka cały czas nie
przestając się całować.
- Idę się przebrać – Powiedziałam, zmuszając się aby od niego odejść. Pokiwał głową a ja szubko złapałam koszulę, szlafrok i kapie i pobiegłam do małej łazienki naprzeciwko „mojego” pokoju. Szybko zdjęłam to co miałam dotychczas na sobie i zarzuciłam koszulę. Była krótsza niż się spodziewałam, ledwo zasłaniała górną cześć ud. Na szczęście aksamitny czarny szlafrok był do kolan. Wychodząc wsunęłam stopy w miękkie kapcie i wróciłam do pokoju. Jamie siedział na łóżku. Gdy tylko weszłam odwrócił głowę w stronę drzwi. Podeszłam bliżej i siadłam koło niego. Teraz to ja go pocałowałam. Znów znaleźliśmy się blisko siebie.
- Zostaniesz ze mną na noc? – Zapytałam z nadzieją w głosie.
- Tak. – Odpowiedział. Zdjęłam szlafrok i rzuciłam go na ziemię. Kapcie zostawiłam przed łóżkiem, a sama weszłam pod kołdrę. Położyłam głowę na miękkiej poduszce a Jamie zrobił to samo. Przysunęłam się bliżej niego a on mnie przytulił.Sięgnął ręką do lampki nocnej zapalonej po jego stronie i w pokoju zapanowała całkowita ciemność.
- Tylko już nie płacz. – Wyszeptał mi do ucha. Leżałam w jego objęciach aż zasnęłam.
Trent wszedł po cichu do domu. Od razu skierował się do swojego pokoju. Zabrał z szafy świeże ubrania i poszedł cicho do łazienki. Na dworze zaczynało świtać. Zdjął obszarpaną i zakrwawioną koszulkę i obmył rany na piersi. Potem ubrał czystą i przebrał spodnie. Wrócił do pokoju ale na łóżku ktoś siedział. Jego młodsza 14 letnia siostra. Popatrzyła na brata wielkimi oczami i podbiegła do niego. Wpadła w jego ramiona a on ją podniósł z ziemi i obrócił się z nią. Luce była od niego niższa i drobniejsza. Miała dużo jaśniejsze włosy od brata.
- Gdzie ty byłeś? – Zapytała gdy już ją postawił.
- Ja… byłem u Miley. – Skłamał Trent.
- Nie mogłeś zadzwonić? Z mamą strasznie się martwiłyśmy. I Vic tu była. Miałam nadzieję że jak wrócę ze szkoły to już będziesz ale cię nie było.
- Już jest dobrze, idź jeszcze do siebie, niedługo trzeba iść do szkoły. – Powiedział Trent. Gdy siostra wyszła z jego pokoju odetchnął głęboko i usiadł na łóżku. Popatrzył na swoją rękę. Nie wyglądała normalnie. Miała wielkie pazury i była zdeformowana, ale już wracała do normalnego wyglądu. Trent oparł głowę na rękach.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Popatrzyłam zdziwiona na Jamie’go. On też się obudził. Wyszłam z łóżka i poszłam otworzyć. Po drugiej stronie stał Steven. Patrzył na mnie wzrokiem bez wyrazu. O co mu chodziło i czego tu szukał rano?
- Hej. – Wydukał.
- Hej, co jest? – Zapytałam.
- Już trzeba wstawać. Do szkoły co nie? I nie wiem gdzie jest Jamie. Widziałaś go może?
- Nie. – Powiedziałam szybko.
- Aha, ok. A tak właściwie to przepraszam, wiesz za wczoraj. – Mówiąc to popatrzył na moje nogi. Zapomniałam że mam krótką koszulę Megan.
- Jasne, spoko. To… yyy ja się przebiorę. – Powiedziałam i już zamykałam drzwi gdy Steven przyblokował je nogą.
- A masz ubrania? No wiesz, to chyba jest Megi.
- No właśnie nie, czekam aż mi coś przyniesie.
- Aha, ok. To pójdę do niej i ją pośpieszę. – Odsunął się od drzwi a ja je zamknęłam. Jamie już się podnosił.
- Co jest? – Zapytał.
- Steven, mówi że już trzeba sie zbierać. Zaraz ma mi przynieść jakieś ciuchy Megan i pytał czy cię nie widziałam… – Jakby automatycznie oboje popatrzyliśmy na siebie a ja przestałam mówić. O nie! Steven nie może się dowiedzieć że Jamie u mnie spał! Że Jamie ze mną spał.On szybko zerwał sie z łóżka. Dalej był w jeansach i koszulce, która miał wczoraj w szkole. Wyjrzałam przez drzwi Steven właśnie wszedł do Megan. Dałam znak ręką Jamie’mu że może iść a on pocichu wyszedł z pokoju i poszedł do siebie. Chwilę później do pokoju wrócił Steven.
- Trzymaj. – Powiedział i wręczył mi kupkę ubrać po czym wyszedł z pokoju a ja zobaczyłam jak za Jamie’m zamykają się drzwi łazienki. Podeszłam do łóżka i obejrzałam ubrania. Koszulka była biała z nadrukiem emo dziewczyny. Nie dostałam spodni tylko czarną miniówę. Do tego nie tenisówki tylko białe koturny z czarnymi paseczkami. Jakby jeszcze było mało zamiast bluzy miałam założyć czerwony płaszczyk do kolan. Założyłabym stare ciuchy ale przez to że tyle czasu spędziłam w barze to przesiąkły zapachem alkoholu i papierosów, a spodnie poplamiłam kawą. Ok, wszystko przeżyję tylko nie te buty. Te koturny były ogromne. Trudno, ubiorę zielone tenisówki. Przebrałam się i zeszłam na dół do salonu. Przy stole siedział już Jamie i Megan. Jamie miał na sobie czarną koszulę z kołnierzykiem i jeansy a Megan niezwykle krótką amarantową sukienkę i pasujące koturny. Jak ta dziewczyna w tym wytrzymywała nie miałam pojęcia. Spódniczka, którą miałam na sobie przyprawiała mnie o nerwicę. Miała do tego włosy spięte w kok, tak idealny że nie możliwe było żeby zrobiła go sama. Popatrzyła na mnie a potem zmierzyła wzrokiem moje nogi. Jej wzrok zatrzymał się na stopach. No tak, zaraz się zacznie.
- Nie możesz iść w tych butach! Czemu nie włożyłaś tych, które ci dałam? – Zapytała z oburzeniem Megan. Zauważyłam ze Jamie uśmiecha sie pod nosem.
- Megan, zabiłabym się w nich! Te koturny maja chyba z 15 centymetrów!
- Nie 15, tylko 12! Już na górę przebrać buty. – Popatrzyłam na Jamie’go a on tylko wzruszył ramionami jakby chciał powiedzieć że nie ma co kłócić sie z Megan w sprawie mody. Poszłam więc na gór i przebrałam buty. Nie mogłam w nich ustać, co dopiero mówić o chodzeniu. Gdy starałam sie zejść na dół, usłyszałam dźwięk dobijania się do drzwi i poczułam coś dziwnego. Potem tylko krzyk Lacuny o demonie i dźwięk odsuwanych krzeseł. Zeszłam jak najszybciej potrafiłam na dół i zobaczyłam że Jamie walczy z dwoma demonami. A Megan wybiega na dwór, zaraz po niej wybiegł Steven. Nigdzie nie widziałam Lacuny. Całe szczęście juz znosiłam płaszcz na dół, w którego kieszeni znajdował sie sztylet. Wyjęłam go i ruszyłam na pomoc Jamie’mu…
- Idę się przebrać – Powiedziałam, zmuszając się aby od niego odejść. Pokiwał głową a ja szubko złapałam koszulę, szlafrok i kapie i pobiegłam do małej łazienki naprzeciwko „mojego” pokoju. Szybko zdjęłam to co miałam dotychczas na sobie i zarzuciłam koszulę. Była krótsza niż się spodziewałam, ledwo zasłaniała górną cześć ud. Na szczęście aksamitny czarny szlafrok był do kolan. Wychodząc wsunęłam stopy w miękkie kapcie i wróciłam do pokoju. Jamie siedział na łóżku. Gdy tylko weszłam odwrócił głowę w stronę drzwi. Podeszłam bliżej i siadłam koło niego. Teraz to ja go pocałowałam. Znów znaleźliśmy się blisko siebie.
- Zostaniesz ze mną na noc? – Zapytałam z nadzieją w głosie.
- Tak. – Odpowiedział. Zdjęłam szlafrok i rzuciłam go na ziemię. Kapcie zostawiłam przed łóżkiem, a sama weszłam pod kołdrę. Położyłam głowę na miękkiej poduszce a Jamie zrobił to samo. Przysunęłam się bliżej niego a on mnie przytulił.Sięgnął ręką do lampki nocnej zapalonej po jego stronie i w pokoju zapanowała całkowita ciemność.
- Tylko już nie płacz. – Wyszeptał mi do ucha. Leżałam w jego objęciach aż zasnęłam.
Trent wszedł po cichu do domu. Od razu skierował się do swojego pokoju. Zabrał z szafy świeże ubrania i poszedł cicho do łazienki. Na dworze zaczynało świtać. Zdjął obszarpaną i zakrwawioną koszulkę i obmył rany na piersi. Potem ubrał czystą i przebrał spodnie. Wrócił do pokoju ale na łóżku ktoś siedział. Jego młodsza 14 letnia siostra. Popatrzyła na brata wielkimi oczami i podbiegła do niego. Wpadła w jego ramiona a on ją podniósł z ziemi i obrócił się z nią. Luce była od niego niższa i drobniejsza. Miała dużo jaśniejsze włosy od brata.
- Gdzie ty byłeś? – Zapytała gdy już ją postawił.
- Ja… byłem u Miley. – Skłamał Trent.
- Nie mogłeś zadzwonić? Z mamą strasznie się martwiłyśmy. I Vic tu była. Miałam nadzieję że jak wrócę ze szkoły to już będziesz ale cię nie było.
- Już jest dobrze, idź jeszcze do siebie, niedługo trzeba iść do szkoły. – Powiedział Trent. Gdy siostra wyszła z jego pokoju odetchnął głęboko i usiadł na łóżku. Popatrzył na swoją rękę. Nie wyglądała normalnie. Miała wielkie pazury i była zdeformowana, ale już wracała do normalnego wyglądu. Trent oparł głowę na rękach.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Popatrzyłam zdziwiona na Jamie’go. On też się obudził. Wyszłam z łóżka i poszłam otworzyć. Po drugiej stronie stał Steven. Patrzył na mnie wzrokiem bez wyrazu. O co mu chodziło i czego tu szukał rano?
- Hej. – Wydukał.
- Hej, co jest? – Zapytałam.
- Już trzeba wstawać. Do szkoły co nie? I nie wiem gdzie jest Jamie. Widziałaś go może?
- Nie. – Powiedziałam szybko.
- Aha, ok. A tak właściwie to przepraszam, wiesz za wczoraj. – Mówiąc to popatrzył na moje nogi. Zapomniałam że mam krótką koszulę Megan.
- Jasne, spoko. To… yyy ja się przebiorę. – Powiedziałam i już zamykałam drzwi gdy Steven przyblokował je nogą.
- A masz ubrania? No wiesz, to chyba jest Megi.
- No właśnie nie, czekam aż mi coś przyniesie.
- Aha, ok. To pójdę do niej i ją pośpieszę. – Odsunął się od drzwi a ja je zamknęłam. Jamie już się podnosił.
- Co jest? – Zapytał.
- Steven, mówi że już trzeba sie zbierać. Zaraz ma mi przynieść jakieś ciuchy Megan i pytał czy cię nie widziałam… – Jakby automatycznie oboje popatrzyliśmy na siebie a ja przestałam mówić. O nie! Steven nie może się dowiedzieć że Jamie u mnie spał! Że Jamie ze mną spał.On szybko zerwał sie z łóżka. Dalej był w jeansach i koszulce, która miał wczoraj w szkole. Wyjrzałam przez drzwi Steven właśnie wszedł do Megan. Dałam znak ręką Jamie’mu że może iść a on pocichu wyszedł z pokoju i poszedł do siebie. Chwilę później do pokoju wrócił Steven.
- Trzymaj. – Powiedział i wręczył mi kupkę ubrać po czym wyszedł z pokoju a ja zobaczyłam jak za Jamie’m zamykają się drzwi łazienki. Podeszłam do łóżka i obejrzałam ubrania. Koszulka była biała z nadrukiem emo dziewczyny. Nie dostałam spodni tylko czarną miniówę. Do tego nie tenisówki tylko białe koturny z czarnymi paseczkami. Jakby jeszcze było mało zamiast bluzy miałam założyć czerwony płaszczyk do kolan. Założyłabym stare ciuchy ale przez to że tyle czasu spędziłam w barze to przesiąkły zapachem alkoholu i papierosów, a spodnie poplamiłam kawą. Ok, wszystko przeżyję tylko nie te buty. Te koturny były ogromne. Trudno, ubiorę zielone tenisówki. Przebrałam się i zeszłam na dół do salonu. Przy stole siedział już Jamie i Megan. Jamie miał na sobie czarną koszulę z kołnierzykiem i jeansy a Megan niezwykle krótką amarantową sukienkę i pasujące koturny. Jak ta dziewczyna w tym wytrzymywała nie miałam pojęcia. Spódniczka, którą miałam na sobie przyprawiała mnie o nerwicę. Miała do tego włosy spięte w kok, tak idealny że nie możliwe było żeby zrobiła go sama. Popatrzyła na mnie a potem zmierzyła wzrokiem moje nogi. Jej wzrok zatrzymał się na stopach. No tak, zaraz się zacznie.
- Nie możesz iść w tych butach! Czemu nie włożyłaś tych, które ci dałam? – Zapytała z oburzeniem Megan. Zauważyłam ze Jamie uśmiecha sie pod nosem.
- Megan, zabiłabym się w nich! Te koturny maja chyba z 15 centymetrów!
- Nie 15, tylko 12! Już na górę przebrać buty. – Popatrzyłam na Jamie’go a on tylko wzruszył ramionami jakby chciał powiedzieć że nie ma co kłócić sie z Megan w sprawie mody. Poszłam więc na gór i przebrałam buty. Nie mogłam w nich ustać, co dopiero mówić o chodzeniu. Gdy starałam sie zejść na dół, usłyszałam dźwięk dobijania się do drzwi i poczułam coś dziwnego. Potem tylko krzyk Lacuny o demonie i dźwięk odsuwanych krzeseł. Zeszłam jak najszybciej potrafiłam na dół i zobaczyłam że Jamie walczy z dwoma demonami. A Megan wybiega na dwór, zaraz po niej wybiegł Steven. Nigdzie nie widziałam Lacuny. Całe szczęście juz znosiłam płaszcz na dół, w którego kieszeni znajdował sie sztylet. Wyjęłam go i ruszyłam na pomoc Jamie’mu…
piątek, 27 września 2013
Część 9
… Czemu odszedł? Najpierw mnie pocałował a
potem zwyczajnie uciekł. Musiałam z nim porozmawiać. Pobiegłam na górę i
wparowałam do pokoju. Dopiero gdy już tam weszłam przypomniałam sobie
że jest środek nocy i inni jeszcze śpią. Jamie półleżał na parapecie.
Lewą nogę spuścił wzdłuż ściany. Podeszłam do niego lawirując miedzy
Megan a Stevenem, który zasnął na krześle a teraz spał na podłodze
rozciągnięty jak kot. Wydawać by się mogło że wygodniej mu na podłodze
niż na krześle. Nie dziwię się, też wybrałabym ziemię. Prawie mimowolnie
złapałam Jamie’go za rękę i pociągnęłam go w stronę drzwi. Nie stawiał
się. Może myślał że jestem zdenerwowana, ale wcale nie byłam. Wyszliśmy
na korytarz a ja cicho zamknęłam drzwi.
- Przepraszam. – Powtórzył się Jamie. Mówił szeptem, zapewne nie chciał zbudzić reszty śpiących, a w zupełności moich rodziców.
- Nie przepraszaj nie masz za co…
- Mam, zachowałem się jak dupek. Pocałowałem cię a potem wróciłem jakby nigdy nic do pokoju. Ja nie chciałem, wiem ze znamy sie dopiero dwa dni a ja… nie wiem jak wyjaśnić co czuję. Po prostu jesteś jakaś inna, ja… – Nie mogłam już dłużej tego słuchać.
- Też cię kocham. – Wybuchłam. Starałam się mówić szeptem. On popatrzył na mnie zdziwionym wzrokiem. Podeszłam do niego i rzuciłam mu się w ramiona. Przytulił mnie. Wtuliłam głowę w jego szyję i ramie. Staliśmy tak chwilę aż drzwi od mojego pokoju się otworzyły i wyłoniła się zza nich Megan. Odskoczyliśmy od siebie a ona zmierzyła nas wzrokiem.
- Co tu robisz? – Zapytałam.
- Obudziłam się i zobaczyłam ze was nie ma, ale jak widzę to przeszkodziłam. – Odpowiedziała uśmiechając się i patrząc to na mnie to na brata.
- Nie, ja właśnie zamierzałam wracać do łóżka. – Powiedziałam. Przepchnęłam się koło Megan, która stała w drzwiach i weszłam do łóżka. Nakryłam kołdrą głowę i miałam nadzieję że Jamie wchodząc nie będzie mi się przyglądał. Po dłuższym czasie zmorzył mnie sen.
Obudził mnie natrętny odgłos dzwoniącego telefonu. Nawet tak świetna piosenka Metalliki mnie denerwowała. na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej Vic jeszcze w długich włosach. Trzeba by odświeżyć zdjęcie kontaktu. Odebrałam telefon.
- Halo? – Powiedziałam do słuchawki. Popatrzyłam na mój pokój. Megan przecierała oczy a Steven patrzył się na mnie z otwartymi ustami. Jamie już schodził z parapetu i uśmiechał się pod nosem.Popatrzył na mnie i jego uśmiech stał się szerszy. Odwzajemniłam jego gest i usłyszałam głos Vic dobiegający z telefonu.
- Hej, otwórz mi i idziemy. – Mówiła denerwująco wesołym głosem, jak zawsze wcześnie rano.
- Co? A która jest?
- No za pół godziny zaczynają się lekcje. – Odpowiedziała na pytanie. Jak to? O nie chyba przez wczorajsze ataki zapomniałam nastawić budzik.
- Już ci otwieram! – Powiedziałam i rozłączyłam sie. Zerwałam się z łóżka i narzuciłam na siebie szlafrok. Zeszłam na dół i otworzyłam drzwi. Po drugiej stronie stała Vic z plecakiem założonym na jedno ramię. Gdy mnie zobaczyła wytrzeszczyła oczy.
- Ty jeszcze w piżamie?! – Zapytała.
- Zapomniałam nastawić budzik. Długa historia, powiem po krótce. Były dwa ataki demonów jeden w moim domu a drugi na Pati. Megan, Jamie i Steven śpią u mnie dla mojej ochrony. I… – Już miałam powiedzieć o pocałunku gdy ugryzłam się w język. Vic to straszna papla, zaraz to rozgada.
- I? I przez to straciłaś głowę i nie nastawiłaś budzika? Dobra, chodź zaraz doprowadzimy cię do ładu. – Zrobiłyśmy jak Vic mówiła. Wszyscy się ubraliśmy i doprowadziliśmy do porządku. Pożyczyłam Megan ubrania a chłopaki włożyli to co mieli na sobie wczoraj. Pobiegliśmy do szkoły. Weszliśmy do budynku równo z dzwonkiem. Megan, Jamie, Vic i ja pobiegliśmy do klasy fizycznej a Steven ruszył do sali matematycznej. Weszliśmy do klasy jako ostatni. Vic ruszyła do swojego miejsca. Siedziała w drugim rzędzie bo była niska. Ja siedziałam sama w ławce w ostatnim rzędzie. Siadłam pod ścianą. Megan i Jamie jako nowi w klasie stanęli koło biurka nauczycielki. Pani Drozd weszła do klasy i wszyscy chórem powiedzieliśmy jej „dzień dobry”.
- Od dzisiaj w waszej klasie uczyć się będzie James i Megan Millerowie. Mam nadzieję że ciepło ich przyjmiecie. Hmmm gdzie by was posadzić? – Nauczycielka rozglądała się po klasie a jej wzrok zatrzymał się na mojej ławce. – James usiądź z Clov, ostatnia ławka po…
- My się już znamy – Przerwał jej Jamie. Patrzył na mnie a ja zaczęłam się uśmiechać. – I proszę nie mówić do mnie James tylko Jamie. – Poprawił nauczycielkę. wziął plecak i siadł koło mnie. Jedną rękę trzymałam luźno po boku a on ją złapał i mocno ścisnął.Potem nauczycielka pokierowała Megan. Siadła w ławce Trenta, zaraz koło mnie tyle że dzisiaj go nie było. Tak samo jak Miley i Pati. A co jeśli coś im się stało. Starałam się o tym nie myśleć i skupić sie na lekcji. Co jakis czas patrzyłam na Jamie’go, który starał się nadążyć notować. Mi też to nie wychodziło ponieważ pani Drozd dyktowała bardzo szybko. Rozległ sie dzwonek i wszyscy uczniowie zerwali się z ławek. Spakowałam zeszyty i poczekałam przy wyjściu na Vic, Jamie’go i Megan.Wszyscy wyszliśmy na korytarz.
- Nie ma Trenta. -Zmartwiła się Vic.
- Miley i Pati też. – Dodałam.
- Miley nie czuje się dobrze, tak jak Pati. Dzwoniłam do nich. – Powiedziała Vic. Nagle w kieszeni Jamie’go zadzwonił telefon. On odszedł kawałek i odebrał. Po minucie wrócił i powiedział.
- Mama wróciła, znalazła coś na twój temat. To podobno bardzo ważne i mamy przyjść do domu.
- Czyli jest źle. – Stwierdziłam. Już zdążyłam zapomnieć że ona czegoś szuka.
- To na co czekamy? Idziemy. – Powiedziała Megan i wszyscy ruszyliśmy w stronę drzwi.
- Ale powiedziała że my mamy przyjść. – Jamie popatrzył na Vic i podkreślił słowo my.
- Ale może ja chcę żeby z nami poszła. – Sprzeciwiłam się.
- Nie, spoko. Ja zostanę. I tak nie chcę się zrywać i potem mieć problemy. – Dzwonek zasygnalizował koniec przerwy i Vic poszła do klasy. Pomachała mi i zniknęła w tłumie.
- Poczekajcie tu, złapię Stevena. Co mają teraz drugie klasy? – Zapytała Megan.
- Chyba chemię. W 4. Drugie piętro. – Powiedziałam, a Megan pobiegła na schody i zaczęła przeciskać się przez tłum. Zadziwiające, jak ta dziewczyna w szpilkach wbiega po schodach zachowując grację. Zawsze chciałam się tak poruszać. Po kilku minutach pojawiła się przed nami ze Stevenem koło siebie. Wyszliśmy na zewnątrz budynku i rozłożyliśmy skrzydła. Wzbiliśmy się w powietrze i polecieliśmy. Jak myślałam zostawałam z tyłu ale przynajmniej miałam pewność że się nie zgubię.
W domu na fotelu siedziała Lacuna. Wyglądała na zdenerwowaną.
- Muszę porozmawiać z Clov sam na sam. Idźcie na górę, jeśli Clov zdecyduje że chce wam powiedzieć to będziecie mogli przyjść. – Poleciła Lacuna. Odwrócili się i poszli do schodów. Jamie rzucił mi jeszcze jedno wspierające spojrzenie i odszedł.
- Usiądź - Powiedziała wskazując mi fotel. Siadłam i popatrzyłam na nią. Byłam tak zdenerwowana że nawet się nie odzywałam.
- Nie miałaś pewności co do twoich rodziców prawda? – Zapytała a ja pokiwałam głową, nie ufałam własnemu głosu. – Miałaś rację, nie są Aniołami Ciemności tylko zwykłymi ludźmi.
- To jak ja…?
- To nie są… Oni nie są twoimi prawdziwymi rodzicami. – Szok spowodowany tymi słowami był ogromny.
- Co?! To skoro tak kto…?
- Naprawdę nazywasz się Clover Collins.
- Moment, ale czy Steven nie ma na nazwisko Collins? – Zapytałam.
- Tak. Ma. – Patrzyła na mnie z współczuciem i powiedziała. – Steven jest twoim bratem…
***
- Przepraszam. – Powtórzył się Jamie. Mówił szeptem, zapewne nie chciał zbudzić reszty śpiących, a w zupełności moich rodziców.
- Nie przepraszaj nie masz za co…
- Mam, zachowałem się jak dupek. Pocałowałem cię a potem wróciłem jakby nigdy nic do pokoju. Ja nie chciałem, wiem ze znamy sie dopiero dwa dni a ja… nie wiem jak wyjaśnić co czuję. Po prostu jesteś jakaś inna, ja… – Nie mogłam już dłużej tego słuchać.
- Też cię kocham. – Wybuchłam. Starałam się mówić szeptem. On popatrzył na mnie zdziwionym wzrokiem. Podeszłam do niego i rzuciłam mu się w ramiona. Przytulił mnie. Wtuliłam głowę w jego szyję i ramie. Staliśmy tak chwilę aż drzwi od mojego pokoju się otworzyły i wyłoniła się zza nich Megan. Odskoczyliśmy od siebie a ona zmierzyła nas wzrokiem.
- Co tu robisz? – Zapytałam.
- Obudziłam się i zobaczyłam ze was nie ma, ale jak widzę to przeszkodziłam. – Odpowiedziała uśmiechając się i patrząc to na mnie to na brata.
- Nie, ja właśnie zamierzałam wracać do łóżka. – Powiedziałam. Przepchnęłam się koło Megan, która stała w drzwiach i weszłam do łóżka. Nakryłam kołdrą głowę i miałam nadzieję że Jamie wchodząc nie będzie mi się przyglądał. Po dłuższym czasie zmorzył mnie sen.
Obudził mnie natrętny odgłos dzwoniącego telefonu. Nawet tak świetna piosenka Metalliki mnie denerwowała. na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej Vic jeszcze w długich włosach. Trzeba by odświeżyć zdjęcie kontaktu. Odebrałam telefon.
- Halo? – Powiedziałam do słuchawki. Popatrzyłam na mój pokój. Megan przecierała oczy a Steven patrzył się na mnie z otwartymi ustami. Jamie już schodził z parapetu i uśmiechał się pod nosem.Popatrzył na mnie i jego uśmiech stał się szerszy. Odwzajemniłam jego gest i usłyszałam głos Vic dobiegający z telefonu.
- Hej, otwórz mi i idziemy. – Mówiła denerwująco wesołym głosem, jak zawsze wcześnie rano.
- Co? A która jest?
- No za pół godziny zaczynają się lekcje. – Odpowiedziała na pytanie. Jak to? O nie chyba przez wczorajsze ataki zapomniałam nastawić budzik.
- Już ci otwieram! – Powiedziałam i rozłączyłam sie. Zerwałam się z łóżka i narzuciłam na siebie szlafrok. Zeszłam na dół i otworzyłam drzwi. Po drugiej stronie stała Vic z plecakiem założonym na jedno ramię. Gdy mnie zobaczyła wytrzeszczyła oczy.
- Ty jeszcze w piżamie?! – Zapytała.
- Zapomniałam nastawić budzik. Długa historia, powiem po krótce. Były dwa ataki demonów jeden w moim domu a drugi na Pati. Megan, Jamie i Steven śpią u mnie dla mojej ochrony. I… – Już miałam powiedzieć o pocałunku gdy ugryzłam się w język. Vic to straszna papla, zaraz to rozgada.
- I? I przez to straciłaś głowę i nie nastawiłaś budzika? Dobra, chodź zaraz doprowadzimy cię do ładu. – Zrobiłyśmy jak Vic mówiła. Wszyscy się ubraliśmy i doprowadziliśmy do porządku. Pożyczyłam Megan ubrania a chłopaki włożyli to co mieli na sobie wczoraj. Pobiegliśmy do szkoły. Weszliśmy do budynku równo z dzwonkiem. Megan, Jamie, Vic i ja pobiegliśmy do klasy fizycznej a Steven ruszył do sali matematycznej. Weszliśmy do klasy jako ostatni. Vic ruszyła do swojego miejsca. Siedziała w drugim rzędzie bo była niska. Ja siedziałam sama w ławce w ostatnim rzędzie. Siadłam pod ścianą. Megan i Jamie jako nowi w klasie stanęli koło biurka nauczycielki. Pani Drozd weszła do klasy i wszyscy chórem powiedzieliśmy jej „dzień dobry”.
- Od dzisiaj w waszej klasie uczyć się będzie James i Megan Millerowie. Mam nadzieję że ciepło ich przyjmiecie. Hmmm gdzie by was posadzić? – Nauczycielka rozglądała się po klasie a jej wzrok zatrzymał się na mojej ławce. – James usiądź z Clov, ostatnia ławka po…
- My się już znamy – Przerwał jej Jamie. Patrzył na mnie a ja zaczęłam się uśmiechać. – I proszę nie mówić do mnie James tylko Jamie. – Poprawił nauczycielkę. wziął plecak i siadł koło mnie. Jedną rękę trzymałam luźno po boku a on ją złapał i mocno ścisnął.Potem nauczycielka pokierowała Megan. Siadła w ławce Trenta, zaraz koło mnie tyle że dzisiaj go nie było. Tak samo jak Miley i Pati. A co jeśli coś im się stało. Starałam się o tym nie myśleć i skupić sie na lekcji. Co jakis czas patrzyłam na Jamie’go, który starał się nadążyć notować. Mi też to nie wychodziło ponieważ pani Drozd dyktowała bardzo szybko. Rozległ sie dzwonek i wszyscy uczniowie zerwali się z ławek. Spakowałam zeszyty i poczekałam przy wyjściu na Vic, Jamie’go i Megan.Wszyscy wyszliśmy na korytarz.
- Nie ma Trenta. -Zmartwiła się Vic.
- Miley i Pati też. – Dodałam.
- Miley nie czuje się dobrze, tak jak Pati. Dzwoniłam do nich. – Powiedziała Vic. Nagle w kieszeni Jamie’go zadzwonił telefon. On odszedł kawałek i odebrał. Po minucie wrócił i powiedział.
- Mama wróciła, znalazła coś na twój temat. To podobno bardzo ważne i mamy przyjść do domu.
- Czyli jest źle. – Stwierdziłam. Już zdążyłam zapomnieć że ona czegoś szuka.
- To na co czekamy? Idziemy. – Powiedziała Megan i wszyscy ruszyliśmy w stronę drzwi.
- Ale powiedziała że my mamy przyjść. – Jamie popatrzył na Vic i podkreślił słowo my.
- Ale może ja chcę żeby z nami poszła. – Sprzeciwiłam się.
- Nie, spoko. Ja zostanę. I tak nie chcę się zrywać i potem mieć problemy. – Dzwonek zasygnalizował koniec przerwy i Vic poszła do klasy. Pomachała mi i zniknęła w tłumie.
- Poczekajcie tu, złapię Stevena. Co mają teraz drugie klasy? – Zapytała Megan.
- Chyba chemię. W 4. Drugie piętro. – Powiedziałam, a Megan pobiegła na schody i zaczęła przeciskać się przez tłum. Zadziwiające, jak ta dziewczyna w szpilkach wbiega po schodach zachowując grację. Zawsze chciałam się tak poruszać. Po kilku minutach pojawiła się przed nami ze Stevenem koło siebie. Wyszliśmy na zewnątrz budynku i rozłożyliśmy skrzydła. Wzbiliśmy się w powietrze i polecieliśmy. Jak myślałam zostawałam z tyłu ale przynajmniej miałam pewność że się nie zgubię.
W domu na fotelu siedziała Lacuna. Wyglądała na zdenerwowaną.
- Muszę porozmawiać z Clov sam na sam. Idźcie na górę, jeśli Clov zdecyduje że chce wam powiedzieć to będziecie mogli przyjść. – Poleciła Lacuna. Odwrócili się i poszli do schodów. Jamie rzucił mi jeszcze jedno wspierające spojrzenie i odszedł.
- Usiądź - Powiedziała wskazując mi fotel. Siadłam i popatrzyłam na nią. Byłam tak zdenerwowana że nawet się nie odzywałam.
- Nie miałaś pewności co do twoich rodziców prawda? – Zapytała a ja pokiwałam głową, nie ufałam własnemu głosu. – Miałaś rację, nie są Aniołami Ciemności tylko zwykłymi ludźmi.
- To jak ja…?
- To nie są… Oni nie są twoimi prawdziwymi rodzicami. – Szok spowodowany tymi słowami był ogromny.
- Co?! To skoro tak kto…?
- Naprawdę nazywasz się Clover Collins.
- Moment, ale czy Steven nie ma na nazwisko Collins? – Zapytałam.
- Tak. Ma. – Patrzyła na mnie z współczuciem i powiedziała. – Steven jest twoim bratem…
***
… Nie miałam pojęcia co o tym myśleć. Słowa, które przed chwilą wypowiedziała Lacuna wirowały w mojej głowie.
- Jak oni się nazywali? Moi rodzice? – Zapytałam.
- Sophia i Eric. To wszystko jest trochę skomplikowane. Ja brałam udział w tej historii.
- Nie żyją, prawda? – Zadałam kolejne pytanie.
- Nie żyją. Opowiem ci jak wszystko wyglądało. Około 2 miesięcy po urodzeniu Stevena, Sophia zaszła w kolejną ciąże. Tak jak ja, tyle że ja kilka miesięcy wcześniej. Urodziłam bliźniaki, Megan i Jamie’go. Minęły kolejne miesiące i nasz kraj został zaatakowany przez demony.
- Zaraz, Anioły Ciemności mają swój kraj? – Przerwałam.
- Tak, jest niedostępny dla ludzi bo leży około 30 kilometrów nad ziemią. – Odpowiedziała i wróciła do historii. – Mój mąż i mąż Sophii ruszyli do walki. Ja zostałam z dziećmi, tak jak ona. Następnego ranka dostałam wiadomość o naszej wygranej ale również o śmierci Jamesa.
- Pełne imię Jamie’go to James. Kiedyś wspomniał mi że ma swoje powody żeby go nie używać. To dla tego tak? – Znów przerwałam. Lacuna pokiwała głową i kontynuowała.
- Najpierw sie załamałam ale potem Marcus powiedział mi również o śmierci Erica. Marcus był moim przyjacielem. Postanowiłam pójść do Sophii razem z nim i przekazać jej tą wiadomość osobiście. Byłyśmy nierozłączne w dzieciństwie. Zostawiłam dzieci ze znajomą. Gdy weszliśmy do domu Sophii pierwsze co ujrzeliśmy było ciało pokojówki leżące w przedsionku. W korytarzu stał demon Oni. Zabiliśmy go a ja weszłam do małego pokoiku. W dziecięcym łóżeczku stojącym zaraz koło wejścia siedział zapłakany Steven. Nie mogłam na to patrzeć, wzięłam go na ręce i poszłam do pokoju Sophii. Nie było jej, tylko wielka plama krwi. Razem z Marcusem sądziliśmy że demony zabrały jej ciało do otchłani piekielnej. A że była w ciąży to jej dziecko też przepadło. Marcus był wysoko postawiony w radzie. Normalnie tak małe osierocone dzieci Aniołów Ciemności trafiają do adopcji do normalnych ludzi. On powiedział ze jeśli chcę to mam zabrać Stevena i uciekać z kraju zanim zarządca sie dowie. Tak też zrobiłam. Wyjechałam do Nowego Jorku, znalazłam dom do kupienia tu na Manhattanie. Do teraz tu mieszkamy, wszyscy czworo. Dopiero wczoraj wieczorem Marcus powiedział mi o czymś czego nie wiedziałam. Po dokładnym przeszukaniu domu, znaleziono niemowlę ukryte w szafie. Dziewczynkę. Ciebie. Przy tobie był tylko liścik, naszyjnik obronny – Wyjęła spod kołnierza koszulki piórko, ja zrobiłam to samo. – I magiczny sztylet. Marcus miał ten liścik w twoich aktach. Gdy się dowiedział ze cię znalazłam dał mi go. Przeczytaj. – Lacuna podała mi złożony skrawek pożółkłego papieru. Zaczęłam czytać. ” Czuję że przyszli po mnie. Niedługo mnie zabiorą a ja nie mogę się bronić. Urodziłam ją dzisiaj wieczorem. Ma na imię Clover. Dajcie rodzinie, która ją weźmie mój naszyjnik i sztylet.
~Sophia Collins.” I tyle. Podałam karteczkę Lacunie.
- Zachowaj go. – Powiedziała współczującym głosem.
- A Steven wie? – Zapytałam.
- Nie.
- Chcę żeby wiedział. I reszta też. – Powiedziałam.
- Dobrze już po nich idę. – Lacuna odeszła zostawiając mnie samą. Zaczęłam myśleć o tym czego się dowiedziałam. Naszyjnik dostałam ale sztyletu już nie. Czemu mi go nie dała? Muszę z nimi porozmawiać. Adoptowali mnie! Wszystko jest kłamstwem. Nie są moją rodziną. Nie są moimi rodzicami. Nie mam rodziców. Moją jedyną rodziną jest Steven! Usłyszałam kroki dochodzące ze schodów. Przyszli. Lacuna przysiadła na oparciu fotelu, na którym siedziałam.
- Co się stało Clov? – Zapytał Jamie widząc moją minę.
- Posłuchajcie. – Powiedziała Lacuna. – Zwracam się głównie do ciebie Steven. – Popatrzył na mnie a potem na Lacune. – To jest bardziej skomplikowane niż myślicie. Mówiłam ci Steven jak cie znalazłam. Ale nie powiedziałam ci jednego. Twoja mama była w tedy w ciąży. W ciąży z Clov a Clov jest… jest twoja siostrą. – Lacuna skończyła i oczekiwała reakcji. Steven przez moment patrzył na nią a potem… wybuchł śmiechem. Śmiał się. Śmiał się bo nie uwierzył i uznał to za głupi żart czy śmiał się żeby zatuszować emocje? Jamie i Megan patrzyli na niego jak na chorego umysłowo. Lacuna ze zdziwienia otworzyła usta. Jamie uniósł brwi a ja przygryzłam wargę.
- Steven? – Jamie położył mu dłoń na ramię. – Dobrze się czujesz? – On dalej zanosił się śmiechem aż nagle całkiem ucichł i popatrzył na mnie wielkimi oczami.
- Co? Jak to? Ona jest moją siostrą? – Zapytał. – Ja nie mam siostry, wiedział bym o tym. – Mówił bardzo szybko, jak nie on. Zaczęłam się zastanawiać czy to dla niego większy szok niż dla mnie.
- Steven, wszystko w porządku? – Zapytała Lacuna.
- Nie, nic nie jest w porządku! Jeśli ona jest moją siostrą to znaczy że ty mnie okłamałaś mówiąc że nie mam żadnego krewniaka! – Wykrzyknął Steven.
- Ja też nie wiedziałam, aż do wczorajszego wieczoru.
- Ale wiedziałaś że mama była w ciąży! Czemu mi nie powiedziałaś?
- Sama nie wiem… – Steven odwrócił się i poszedł na górę. Lacuna poszła za nim. Nie wiedziałam czym tak bardzo się zdenerwował. To ja właśnie dowiedziałam się ze jestem adoptowana. Musiałam jak najszybciej porozmawiać z rodzicami. Dzisiaj mieli wolne po przepracowanej niedzieli. Zerwałam się z fotela i pobiegłam do drzwi. Słyszałam jak Jamie mnie woła ale się nie obejrzałam. Rozwinęłam skrzydła i poleciałam. Nie wznosiłam się na dużą wysokość, żeby widzieć gdzie lecę. Wylądowałam na podwórku, koło mojego domu.Wparowałam do domu. Rodzice siedzieli w salonie i oglądali telewizor. Wbiegłam do pokoju. Nagle cała złość się we mnie skumulowała i wybuchłam.
- Adoptowaliście mnie! – Wykrzyknęłam. Popatrzyli na siebie. Mama podeszła do mnie, chciała mnie dotknąć ale ja się odsunęłam.
- Czemu mi nie powiedzieliście że jestem adoptowana?!
- Kochanie…
- Nie, nie kochanie. I nie mów do mnie takim tonem!
- Tak jesteś adoptowana, ale…
- Czemu mi nie powiedzieliście?!
- Nie wiedzieliśmy jak zareagujesz. – Powiedział tato, który właśnie do nas podszedł. – Uspokój się. To my zawsze będziemy twoimi rodzicami.
- Wcale nie! Nie mam rodziców! Moi rodzice nie żyją! Ten naszyjnik, który mi dałaś jak byłam mała należał do mojej prawdziwej mamy tak?!
- Tak. – Odpowiedziała smutnym głosem mama.
- Dała mi jeszcze coś, prawda?! – Chodziło mi o sztylet.
- Tak. – Mama poszła do szuflady, którą zawsze zamykała na kluczyk. Wyjęła z niej rękojeść sztyletu. Była czarna, jak ta, którą dostałam od Jamie’go tyle że różniły się kamienie. W sztylecie od Jamie’go był rubin a w tym kamień był zielony, prawdopodobnie był to szmaragd. Wyrwałam sztylet mamie.
- Nienawidzę was! – Wykrzyknęłam i wybiegłam z domu. Rękojeść wsadziłam do kieszeni torby, wypełnionej książkami. Teraz rozumiałam Stevena. Nie panował nad sobą jak ja teraz. Nie wiedziałam gdzie pójdę, ale wiedziałam ze do domu nie wrócę…
- Jak oni się nazywali? Moi rodzice? – Zapytałam.
- Sophia i Eric. To wszystko jest trochę skomplikowane. Ja brałam udział w tej historii.
- Nie żyją, prawda? – Zadałam kolejne pytanie.
- Nie żyją. Opowiem ci jak wszystko wyglądało. Około 2 miesięcy po urodzeniu Stevena, Sophia zaszła w kolejną ciąże. Tak jak ja, tyle że ja kilka miesięcy wcześniej. Urodziłam bliźniaki, Megan i Jamie’go. Minęły kolejne miesiące i nasz kraj został zaatakowany przez demony.
- Zaraz, Anioły Ciemności mają swój kraj? – Przerwałam.
- Tak, jest niedostępny dla ludzi bo leży około 30 kilometrów nad ziemią. – Odpowiedziała i wróciła do historii. – Mój mąż i mąż Sophii ruszyli do walki. Ja zostałam z dziećmi, tak jak ona. Następnego ranka dostałam wiadomość o naszej wygranej ale również o śmierci Jamesa.
- Pełne imię Jamie’go to James. Kiedyś wspomniał mi że ma swoje powody żeby go nie używać. To dla tego tak? – Znów przerwałam. Lacuna pokiwała głową i kontynuowała.
- Najpierw sie załamałam ale potem Marcus powiedział mi również o śmierci Erica. Marcus był moim przyjacielem. Postanowiłam pójść do Sophii razem z nim i przekazać jej tą wiadomość osobiście. Byłyśmy nierozłączne w dzieciństwie. Zostawiłam dzieci ze znajomą. Gdy weszliśmy do domu Sophii pierwsze co ujrzeliśmy było ciało pokojówki leżące w przedsionku. W korytarzu stał demon Oni. Zabiliśmy go a ja weszłam do małego pokoiku. W dziecięcym łóżeczku stojącym zaraz koło wejścia siedział zapłakany Steven. Nie mogłam na to patrzeć, wzięłam go na ręce i poszłam do pokoju Sophii. Nie było jej, tylko wielka plama krwi. Razem z Marcusem sądziliśmy że demony zabrały jej ciało do otchłani piekielnej. A że była w ciąży to jej dziecko też przepadło. Marcus był wysoko postawiony w radzie. Normalnie tak małe osierocone dzieci Aniołów Ciemności trafiają do adopcji do normalnych ludzi. On powiedział ze jeśli chcę to mam zabrać Stevena i uciekać z kraju zanim zarządca sie dowie. Tak też zrobiłam. Wyjechałam do Nowego Jorku, znalazłam dom do kupienia tu na Manhattanie. Do teraz tu mieszkamy, wszyscy czworo. Dopiero wczoraj wieczorem Marcus powiedział mi o czymś czego nie wiedziałam. Po dokładnym przeszukaniu domu, znaleziono niemowlę ukryte w szafie. Dziewczynkę. Ciebie. Przy tobie był tylko liścik, naszyjnik obronny – Wyjęła spod kołnierza koszulki piórko, ja zrobiłam to samo. – I magiczny sztylet. Marcus miał ten liścik w twoich aktach. Gdy się dowiedział ze cię znalazłam dał mi go. Przeczytaj. – Lacuna podała mi złożony skrawek pożółkłego papieru. Zaczęłam czytać. ” Czuję że przyszli po mnie. Niedługo mnie zabiorą a ja nie mogę się bronić. Urodziłam ją dzisiaj wieczorem. Ma na imię Clover. Dajcie rodzinie, która ją weźmie mój naszyjnik i sztylet.
~Sophia Collins.” I tyle. Podałam karteczkę Lacunie.
- Zachowaj go. – Powiedziała współczującym głosem.
- A Steven wie? – Zapytałam.
- Nie.
- Chcę żeby wiedział. I reszta też. – Powiedziałam.
- Dobrze już po nich idę. – Lacuna odeszła zostawiając mnie samą. Zaczęłam myśleć o tym czego się dowiedziałam. Naszyjnik dostałam ale sztyletu już nie. Czemu mi go nie dała? Muszę z nimi porozmawiać. Adoptowali mnie! Wszystko jest kłamstwem. Nie są moją rodziną. Nie są moimi rodzicami. Nie mam rodziców. Moją jedyną rodziną jest Steven! Usłyszałam kroki dochodzące ze schodów. Przyszli. Lacuna przysiadła na oparciu fotelu, na którym siedziałam.
- Co się stało Clov? – Zapytał Jamie widząc moją minę.
- Posłuchajcie. – Powiedziała Lacuna. – Zwracam się głównie do ciebie Steven. – Popatrzył na mnie a potem na Lacune. – To jest bardziej skomplikowane niż myślicie. Mówiłam ci Steven jak cie znalazłam. Ale nie powiedziałam ci jednego. Twoja mama była w tedy w ciąży. W ciąży z Clov a Clov jest… jest twoja siostrą. – Lacuna skończyła i oczekiwała reakcji. Steven przez moment patrzył na nią a potem… wybuchł śmiechem. Śmiał się. Śmiał się bo nie uwierzył i uznał to za głupi żart czy śmiał się żeby zatuszować emocje? Jamie i Megan patrzyli na niego jak na chorego umysłowo. Lacuna ze zdziwienia otworzyła usta. Jamie uniósł brwi a ja przygryzłam wargę.
- Steven? – Jamie położył mu dłoń na ramię. – Dobrze się czujesz? – On dalej zanosił się śmiechem aż nagle całkiem ucichł i popatrzył na mnie wielkimi oczami.
- Co? Jak to? Ona jest moją siostrą? – Zapytał. – Ja nie mam siostry, wiedział bym o tym. – Mówił bardzo szybko, jak nie on. Zaczęłam się zastanawiać czy to dla niego większy szok niż dla mnie.
- Steven, wszystko w porządku? – Zapytała Lacuna.
- Nie, nic nie jest w porządku! Jeśli ona jest moją siostrą to znaczy że ty mnie okłamałaś mówiąc że nie mam żadnego krewniaka! – Wykrzyknął Steven.
- Ja też nie wiedziałam, aż do wczorajszego wieczoru.
- Ale wiedziałaś że mama była w ciąży! Czemu mi nie powiedziałaś?
- Sama nie wiem… – Steven odwrócił się i poszedł na górę. Lacuna poszła za nim. Nie wiedziałam czym tak bardzo się zdenerwował. To ja właśnie dowiedziałam się ze jestem adoptowana. Musiałam jak najszybciej porozmawiać z rodzicami. Dzisiaj mieli wolne po przepracowanej niedzieli. Zerwałam się z fotela i pobiegłam do drzwi. Słyszałam jak Jamie mnie woła ale się nie obejrzałam. Rozwinęłam skrzydła i poleciałam. Nie wznosiłam się na dużą wysokość, żeby widzieć gdzie lecę. Wylądowałam na podwórku, koło mojego domu.Wparowałam do domu. Rodzice siedzieli w salonie i oglądali telewizor. Wbiegłam do pokoju. Nagle cała złość się we mnie skumulowała i wybuchłam.
- Adoptowaliście mnie! – Wykrzyknęłam. Popatrzyli na siebie. Mama podeszła do mnie, chciała mnie dotknąć ale ja się odsunęłam.
- Czemu mi nie powiedzieliście że jestem adoptowana?!
- Kochanie…
- Nie, nie kochanie. I nie mów do mnie takim tonem!
- Tak jesteś adoptowana, ale…
- Czemu mi nie powiedzieliście?!
- Nie wiedzieliśmy jak zareagujesz. – Powiedział tato, który właśnie do nas podszedł. – Uspokój się. To my zawsze będziemy twoimi rodzicami.
- Wcale nie! Nie mam rodziców! Moi rodzice nie żyją! Ten naszyjnik, który mi dałaś jak byłam mała należał do mojej prawdziwej mamy tak?!
- Tak. – Odpowiedziała smutnym głosem mama.
- Dała mi jeszcze coś, prawda?! – Chodziło mi o sztylet.
- Tak. – Mama poszła do szuflady, którą zawsze zamykała na kluczyk. Wyjęła z niej rękojeść sztyletu. Była czarna, jak ta, którą dostałam od Jamie’go tyle że różniły się kamienie. W sztylecie od Jamie’go był rubin a w tym kamień był zielony, prawdopodobnie był to szmaragd. Wyrwałam sztylet mamie.
- Nienawidzę was! – Wykrzyknęłam i wybiegłam z domu. Rękojeść wsadziłam do kieszeni torby, wypełnionej książkami. Teraz rozumiałam Stevena. Nie panował nad sobą jak ja teraz. Nie wiedziałam gdzie pójdę, ale wiedziałam ze do domu nie wrócę…
czwartek, 26 września 2013
Część 8
… Powiedziałam o wszystkich moich domysłach
Megan. Potem tylko siedziałyśmy i patrzyłyśmy jak laptop przy każdej
próbie połączenia się z internetem coraz bardziej wariuje. W końcu
całkiem się wyłączył. Mama z dołu zawołała że zamówiła nam pizze i że
rodzice się już kładą. Zeszły nam 3 godziny na próbach złapania sygnału.
Byłam bardzo śpiąca i ledwo się już trzymałam. Megan poszła do łazienki
a ja zasnęłam.
***
Dziewczyną dowożącą pizzę była Pati, moja koleżanka. Widziałam jej czarne włosy gdy zakładała kask i siadała na motor. Pojechała ciemną uliczką częściowo oświetloną przez blask ulicznych latarni. W większości domów światła były pogaszone. Na końcu uliczki, koło latarni wydawało mi się że stoi jakiś dziwny cień. Gdy Pati podjechała do latarni coś przebiegło koło niej i zwaliło ją z motoru. Potoczyła się po ulicy. To co wydawało mi się cieniem wcale nim nie było. Było to coś na kształt ludzkiego szkieletu, tyle że jego kości były pożółkłe. Stał z mieczem z kości nad Pati, która leżała na asfalcie. Ona krzyknęła a demon opuścił miecz.
***
Obudziłam się, w chwili gdy Megan weszła do pokoju z pizzą. Postawiła pudełko na szafce i podeszła do mnie.
- Co jest? – Zapytała. Nie odpowiedziałam tylko szybko zerwałam się z łóżka i pobiegłam do drzwi. Po drodze zapięłam bluzę. Na zewnątrz wiało jesiennym chłodem. Zobaczyłam jak światła motoru Pati znikające za rokiem. Rozwinęłam skrzydła i wzniosłam się w powietrze. Całe szczęście Megan już wzięła się za przerabianie moich ubrań. Leciałam z niesamowitą szybkością. Już prawie doganiałam Pati gdy demon ją zaatakował. Wszystko wyglądało jak w śnie. Przyśpieszyłam. Pati krzyknęła a ja wyjęłam z kieszeni sztylet. Zamachnęłam się nim i rzuciłam w chwili gdy demon miał zadać cios. Pati zasłoniła twarz ramionami i przewróciła się na bok. Sztylet wbił się dokładnie w środek głowy demona. Ten zaryczał przeraźliwym krzykiem i kości się rozsypały a potem wyparowały. Wylądowałam i zwinęłam skrzydła. Obejrzałam się i zobaczyłam że Megan stoi tuż za mną i też jest w postaci człowieka. Obie podbiegłyśmy do Pati nadal leżącej na ulicy.
- Pati! – Krzyknęłam i dziewczyna na mnie popatrzyła. Miała przerażony wzrok. Jej kas leżał kilka metrów dalej i Megan po niego poszła.
- Co… Co to było? – Zapytała roztrzęsionym głosem.
- Co? Nic nie widziałam. – Skłamałam.
- To coś. Wyglądało jak szkielet.
- Spadłaś z motoru i uderzyłaś się w głowę, coś ci się przywidziało. – Powiedziała dziwnie spokojnym głosem Megan niosąc dziewczynie kask. Ona go wzięła i założyła. Podniosłam jej motor z ziemi. Pati do niego podeszła i siadła na siedzenie.
- Chyba wezmę do końca nocy wolne, nie czuję się najlepiej. – Powiedziała słabym głosem. -A wy właściwie skąd tu się wzięłyście?
- My… yyy… Usłyszałyśmy twój krzyk i przybiegłyśmy. – Wymyśliłam na szybko.
- Aha, dobra. Dzięki za pomoc i do zobaczenia jutro w szkole. – Powiedziała i odjechała w noc. Na ulicy zostałam tylko ja i Megan. Stałyśmy w świetle latarni i patrzyłyśmy na odjeżdżający motor Pati.
- Co to miało być? Drugi atak w tym dniu? – Zapytała Megan gdy Pati Była już wystarczająco daleko.
- Chciałaś powiedzieć trzeci. Najpierw na Lucasa potem u mnie a teraz na Pati. – Poprawiłam ją.
- Ale co Pati ma z tym wspólnego?
- Ona… ona była dziewczyną Lucasa! Zerwali jakiś tydzień temu!
- A ty? Chyba z nim nie chodziłaś.
- Nie. – Zaczęłam się zastanawiać. – Ale Jamie wspomniał że ze względu na moją moc demony będą chciały mieć mnie po swojej stronie.
- No nie! I niech zgadnę to też ci się przyśniło? – Megan miała rację. Pokiwałam głową. Zaczęłam iść w stronę domu i wyjęłam telefon. Po drodze zabrałam z ulicy sztylet i ukryłam go w kieszeni. Wybrałam nowo wprowadzony numer do Jamie’go. Odebrał już po drugim sygnale.
- Co jest? – Zapytał.
- Demon zaatakował dziewczynę, która przywiozła pizze. Ledwo ją uratowałam! To była dziewczyna Lucasa. I już wiem o tych śmierciach i one są bardzo powiązane z takim jednym chłopakiem. Ja…
- Już do was jedziemy. Wyjaśnisz mi na miejscu. – Jamie się rozłączył. Poczułam się trochę lepiej. On tu przyjedzie i Steven też.
- Do kogo dzwoniłaś? – Zapytała Megan. Właśnie byłyśmy w połowie drogi do domu.
- Do Jamie’go. Dał mi swój numer i kazał dzwonić jeśli coś się stanie. Powiedział ze on i Steven tu przyjadą.- Ona tylko pokiwała głową. Pewnie też była zdenerwowana. Już nie byłam taka śpiąca. Wręcz przeciwnie, nigdy nie czułam się bardziej wypoczęta. A może gdy mam mieś wizję to chce mi się spać? Weszłyśmy do domu i poszłyśmy do mojego pokoju. Kilka minut później ktoś zapukał w okno. Był to Steven. Miał rozwinięte skrzydła i chciał wejść do pokoju. Otworzyłam okno a on przysiadł na parapet i złożył skrzydła. Następnie wgramolił się do środka. Po nim pojawił się Jamie, który zrobił to samo. Zamknęłam okno a on siadł na parapet i powiedział.
- Teraz mów dokładnie o wszystkim co się stało. - Gdy skończyłam oboje byli bardzo zdziwieni. Po chwili narady zdecydowali że zostają tu na noc. Świetnie, lepiej już być nie mogło! Trzech Aniołów Ciemności pilnujących mnie w trakcie snu bo może jakiś demon zechce mnie porwać lub zabić. Nie miałam już więcej materacy więc kazałam im się położyć gdziekolwiek. Steven wybrał krzesło a Jamie rozłożył się na parapecie. Położyłam się do łóżka i zgasiłam światło. Przez kilka godzin próbowałam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i co moment przysypiałam, lecz nie na długo. Po kilku godzinach zachciało mi się pić. Popatrzyłam na telefon. No tak 2 w nocy. Wyszłam z łóżka i zeszłam do kuchni. Nalałam sobie szklankę wody. Po wypiciu jej miałam wrócić na górę lecz zobaczyłam ze ktoś siedzi w salonie. Był to Jamie. Siedział na kanapie i patrzył przed siebie. Podeszłam do niego i siadła obok. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się.
- Nie możesz zasnąć? – Zapytał cichym głosem.
- A ty? – Odwzajemniłam pytanie.
- Nie mogę. – Odpowiedział. Siedzieliśmy w milczeniu i co chwilę patrzyliśmy na siebie. Nagle stało się coś czego się nie spodziewałam. Pocałowaliśmy się. Na początku Jamie delikatnie położył usta na moich. Potem ja odwzajemniłam pocałunek. On objął mnie w pasie i przysunął do siebie. Położyłam swoją rękę na jego karku drugą na ramieniu. Miałam wrażenie że czas wokół się zatrzymał. Nie było niczego oprócz jego ust, włosów, ramion. Był tylko on, tylko on się liczył. W końcu odsunął się ode mnie. Patrzył na mnie, wzrokiem pełnym smutku i miłości.
- Przepraszam. – Powiedział tylko i poszedł na górę zostawiając mnie samą w ciemnym pokoju. Nawet za nim nie popatrzyłam tylko dotknęłam swoich ust…
***
Dziewczyną dowożącą pizzę była Pati, moja koleżanka. Widziałam jej czarne włosy gdy zakładała kask i siadała na motor. Pojechała ciemną uliczką częściowo oświetloną przez blask ulicznych latarni. W większości domów światła były pogaszone. Na końcu uliczki, koło latarni wydawało mi się że stoi jakiś dziwny cień. Gdy Pati podjechała do latarni coś przebiegło koło niej i zwaliło ją z motoru. Potoczyła się po ulicy. To co wydawało mi się cieniem wcale nim nie było. Było to coś na kształt ludzkiego szkieletu, tyle że jego kości były pożółkłe. Stał z mieczem z kości nad Pati, która leżała na asfalcie. Ona krzyknęła a demon opuścił miecz.
***
Obudziłam się, w chwili gdy Megan weszła do pokoju z pizzą. Postawiła pudełko na szafce i podeszła do mnie.
- Co jest? – Zapytała. Nie odpowiedziałam tylko szybko zerwałam się z łóżka i pobiegłam do drzwi. Po drodze zapięłam bluzę. Na zewnątrz wiało jesiennym chłodem. Zobaczyłam jak światła motoru Pati znikające za rokiem. Rozwinęłam skrzydła i wzniosłam się w powietrze. Całe szczęście Megan już wzięła się za przerabianie moich ubrań. Leciałam z niesamowitą szybkością. Już prawie doganiałam Pati gdy demon ją zaatakował. Wszystko wyglądało jak w śnie. Przyśpieszyłam. Pati krzyknęła a ja wyjęłam z kieszeni sztylet. Zamachnęłam się nim i rzuciłam w chwili gdy demon miał zadać cios. Pati zasłoniła twarz ramionami i przewróciła się na bok. Sztylet wbił się dokładnie w środek głowy demona. Ten zaryczał przeraźliwym krzykiem i kości się rozsypały a potem wyparowały. Wylądowałam i zwinęłam skrzydła. Obejrzałam się i zobaczyłam że Megan stoi tuż za mną i też jest w postaci człowieka. Obie podbiegłyśmy do Pati nadal leżącej na ulicy.
- Pati! – Krzyknęłam i dziewczyna na mnie popatrzyła. Miała przerażony wzrok. Jej kas leżał kilka metrów dalej i Megan po niego poszła.
- Co… Co to było? – Zapytała roztrzęsionym głosem.
- Co? Nic nie widziałam. – Skłamałam.
- To coś. Wyglądało jak szkielet.
- Spadłaś z motoru i uderzyłaś się w głowę, coś ci się przywidziało. – Powiedziała dziwnie spokojnym głosem Megan niosąc dziewczynie kask. Ona go wzięła i założyła. Podniosłam jej motor z ziemi. Pati do niego podeszła i siadła na siedzenie.
- Chyba wezmę do końca nocy wolne, nie czuję się najlepiej. – Powiedziała słabym głosem. -A wy właściwie skąd tu się wzięłyście?
- My… yyy… Usłyszałyśmy twój krzyk i przybiegłyśmy. – Wymyśliłam na szybko.
- Aha, dobra. Dzięki za pomoc i do zobaczenia jutro w szkole. – Powiedziała i odjechała w noc. Na ulicy zostałam tylko ja i Megan. Stałyśmy w świetle latarni i patrzyłyśmy na odjeżdżający motor Pati.
- Co to miało być? Drugi atak w tym dniu? – Zapytała Megan gdy Pati Była już wystarczająco daleko.
- Chciałaś powiedzieć trzeci. Najpierw na Lucasa potem u mnie a teraz na Pati. – Poprawiłam ją.
- Ale co Pati ma z tym wspólnego?
- Ona… ona była dziewczyną Lucasa! Zerwali jakiś tydzień temu!
- A ty? Chyba z nim nie chodziłaś.
- Nie. – Zaczęłam się zastanawiać. – Ale Jamie wspomniał że ze względu na moją moc demony będą chciały mieć mnie po swojej stronie.
- No nie! I niech zgadnę to też ci się przyśniło? – Megan miała rację. Pokiwałam głową. Zaczęłam iść w stronę domu i wyjęłam telefon. Po drodze zabrałam z ulicy sztylet i ukryłam go w kieszeni. Wybrałam nowo wprowadzony numer do Jamie’go. Odebrał już po drugim sygnale.
- Co jest? – Zapytał.
- Demon zaatakował dziewczynę, która przywiozła pizze. Ledwo ją uratowałam! To była dziewczyna Lucasa. I już wiem o tych śmierciach i one są bardzo powiązane z takim jednym chłopakiem. Ja…
- Już do was jedziemy. Wyjaśnisz mi na miejscu. – Jamie się rozłączył. Poczułam się trochę lepiej. On tu przyjedzie i Steven też.
- Do kogo dzwoniłaś? – Zapytała Megan. Właśnie byłyśmy w połowie drogi do domu.
- Do Jamie’go. Dał mi swój numer i kazał dzwonić jeśli coś się stanie. Powiedział ze on i Steven tu przyjadą.- Ona tylko pokiwała głową. Pewnie też była zdenerwowana. Już nie byłam taka śpiąca. Wręcz przeciwnie, nigdy nie czułam się bardziej wypoczęta. A może gdy mam mieś wizję to chce mi się spać? Weszłyśmy do domu i poszłyśmy do mojego pokoju. Kilka minut później ktoś zapukał w okno. Był to Steven. Miał rozwinięte skrzydła i chciał wejść do pokoju. Otworzyłam okno a on przysiadł na parapet i złożył skrzydła. Następnie wgramolił się do środka. Po nim pojawił się Jamie, który zrobił to samo. Zamknęłam okno a on siadł na parapet i powiedział.
- Teraz mów dokładnie o wszystkim co się stało. - Gdy skończyłam oboje byli bardzo zdziwieni. Po chwili narady zdecydowali że zostają tu na noc. Świetnie, lepiej już być nie mogło! Trzech Aniołów Ciemności pilnujących mnie w trakcie snu bo może jakiś demon zechce mnie porwać lub zabić. Nie miałam już więcej materacy więc kazałam im się położyć gdziekolwiek. Steven wybrał krzesło a Jamie rozłożył się na parapecie. Położyłam się do łóżka i zgasiłam światło. Przez kilka godzin próbowałam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i co moment przysypiałam, lecz nie na długo. Po kilku godzinach zachciało mi się pić. Popatrzyłam na telefon. No tak 2 w nocy. Wyszłam z łóżka i zeszłam do kuchni. Nalałam sobie szklankę wody. Po wypiciu jej miałam wrócić na górę lecz zobaczyłam ze ktoś siedzi w salonie. Był to Jamie. Siedział na kanapie i patrzył przed siebie. Podeszłam do niego i siadła obok. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się.
- Nie możesz zasnąć? – Zapytał cichym głosem.
- A ty? – Odwzajemniłam pytanie.
- Nie mogę. – Odpowiedział. Siedzieliśmy w milczeniu i co chwilę patrzyliśmy na siebie. Nagle stało się coś czego się nie spodziewałam. Pocałowaliśmy się. Na początku Jamie delikatnie położył usta na moich. Potem ja odwzajemniłam pocałunek. On objął mnie w pasie i przysunął do siebie. Położyłam swoją rękę na jego karku drugą na ramieniu. Miałam wrażenie że czas wokół się zatrzymał. Nie było niczego oprócz jego ust, włosów, ramion. Był tylko on, tylko on się liczył. W końcu odsunął się ode mnie. Patrzył na mnie, wzrokiem pełnym smutku i miłości.
- Przepraszam. – Powiedział tylko i poszedł na górę zostawiając mnie samą w ciemnym pokoju. Nawet za nim nie popatrzyłam tylko dotknęłam swoich ust…
wtorek, 24 września 2013
Część 7
… Gdy wszystko objaśniliśmy przypomniałam
sobie że powinnam już wracać do domu. Mama na pewno się martwi. Jamie
zaproponował że odwiezie mnie i Vic. Ale to Steven siadł za kierownicą.
Obok niego siedziała Megan, która nawet wsiadała z gracją, założyła nogę
na nogę a przy jej krótkiej spódniczce wyglądało to wręcz
prowokacyjnie. Ale ile ją znam to właśnie taka jest. Siadłam z tyłu po
prawej stronie a koło mnie siadła Vic wyglądając przez okno. Na końcu
wgramolił się Jamie i z hukiem zatrzasnął drzwi. Ruszyliśmy dziurawą
ulicą. Zapięłam pasy ale z tego co zobaczyłam to nikt poza Vic się tym
nie przejął. Po jakimś czasie zobaczyłam przez przyciemniane szyby ludzi stających do
kolejki przy klubie Hades. Czerwony neon już się palił co znaczyło że
niedługo zacznie się w środku jakaś impreza. Vic kierowała Stevena do
swojego domu, który był wcześniej. Wjechaliśmy w ciasne uliczki
jednokierunkowe i zatrzymaliśmy się pod domem z numerem 7. Vic wysiadła a
ja podałam jej, jej rzeczy z nocowania. Wysiadłam z nią i pod drzwiami
poradziłam żeby na siebie uważała. Potem wsiadłam i znowu auto ruszyło.
Wjechaliśmy na wybój i potwierdziła się moja obawa o niezapinaniu pasu.
Poleciałam na bok. Prosto na Jamie’go . Wylądowałam głową na jego
ramieniu. On się na mnie popatrzył i przez chwilę nasze spojrzenia były
skierowane prosto w oczy. W jego widziałam swoje odbicie, w tedy oderwał
wzrok i pomógł mi siąść z powrotem. Zobaczyłam na jego szyi łańcuszek,
który był schowany pod koszulkę. Ciekawe co na nim wisiało. Niedługo po
tym zdarzeniu zatrzymaliśmy się pod moim domem. Rodziców jeszcze nie
było. Wszystkie światła były zgaszone. Już się ściemniło i mama niedługo
zamykała salon. Tato zapewne już na nią czekał. Wysiadłam z auta i nie
wiedziałam czemu ale sie zapytałam.
- Może wejdziecie do środka? – Megan i Steven popatrzyli na siebie, tylko Jamie od razu wysiadł z auta.
- Czemu nie? – Powiedział i skierował się do pozostałych. – Idziecie?
Wysiedli z auta i pozamykali drzwi auta. Wygrzebałam klucze z torebki i otworzyłam drzwi. Weszłam do środka i … stanęłam jak wryta. Po środku stał reporter o niebieskich oczach. Tyle że nie wyglądał jak w tedy. Miał długie kły z których ciekło coś o zielonkawym kolorze. Popatrzyłam na Jamie’go, który przepchał się przede mnie i powiedział szybko.
- Elodion. Demon zmiennokształtny– Odwrócił się i dał znak ręką do Stevena i Megan. Oboje przeszli koło mnie. Steven wyciągnął z kieszeni sztylet a Megan zagrzebała w torebce i wyciągnęła coś na kształt czakramu. Jamie wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki dwa duże myśliwskie sztylety. Z minuty na minutę wszyscy się zmienili ze zwykłych nastolatków w groźnych wojowników. Ja jakby odruchowo wyjęłam z kieszeni rękojeść sztyletu. W sekundę wysunęło się z niej ostrze. Demon o nazwie Elodion ruszył prosto na nas. Megan rzuciła czakramem ale ten tylko musnął rękę demona i wbił się w ścianę, potwór krzyknął i popchnął z wielką siłą Megan na ścianę. Dziewczyna uderzyła w nią i osunęła się na ziemię. Steven podbiegł do niej a Jamie ruszył na demona. Zaczęli walczyć i nagle Elodion wyminął Jamie’go i pobiegł prosto na mnie. Szłam szybko do tyłu aż dotknęłam plecami ściany. Uniosłam sztylet i gdy stanął nade mną wbiłam mu go w brzuch. Z rany trysnęła czarna krew i opryskała mi nadgarstek. w miejsce gdzie krew dotknęła skóry poczułam bolesne pulsowanie. Demon zatoczył się do tyłu a Jamie wbił swój nóż w jego głowę. Ten upadł i zmienił się w parę. Steven i Megan podeszli do nas. Na całe szczęście nic jej się nie stało.
- Do cholery, skąd tu się wziął demon? – Zapytałam przerażona.
- Chciałbym cię zapytać o to samo. – Odpowiedział Jamie patrząc na mnie.
- No wiesz ja go tu nie zaprosiłam! – Oburzyłam się.
- Dość. Uspokój się Clov. Tu może być ich więcej. Ja i Steven idziemy sprawdzić górę, wy zostańcie tu. – Megan popatrzyła na Stevena, wyjęła czakram ze ściany i oboje poszli na górę. Popatrzyłam na dziurę, którą zostawiła broń Megan. Rodzice mnie zamordują. Cały czas czułam ból w prawym nadgarstku. Popatrzyłam na niego. Z ran ciekła krew. Nie wyglądało to za ciekawie.
- Krew demonów wypala rany. To coś w rodzaju silnej trucizny. – Powiedział Jamie, patrząc się na moją rękę.
- Fajnie że mi to powiedziałeś.
- Powiedziałem, ale nie słuchałaś! Masz w domu jakieś opatrunki?
- W salonie w górnej szufladzie mama trzyma bandaże. – Jamie poszedł do wskazanego przeze mnie pokoju, zapalił światło i zaczął grzebać w szufladzie.
- Idź umyj tą rękę i przyjdź tu. – Polecił nie patrząc na mnie. Zrobiłam to co kazał. Puściłam lodowatą wodę i przez moment ból ustał. Gdy wróciłam Jamie siedział na oparciu dużego czerwonego fotelu. W ręce miał bandaż.
- Siadaj Harris. – Mówił z lekkim uśmieszkiem i do tego znał moje nazwisko.
- Nie mów do mnie po nazwisku. Nie lubię tego. A do tego ja twojego nie znam!
- Miller. – Powiedział prawie obojętnym tonem. – Jestem Jamie Miller. A dokładniej James Miller, ale nie używam pełnego imienia.
- Dlaczego?
- A ty czemu nie każesz siebie nazywać Clover tylko Clov?
- Nie lubię Clover. Po prostu nie lubię tego imienia.
- A ja mam swoje powody żeby nie używać mojego pełnego. – Widząc moja minę dodał. – A ty nie musisz wiedzieć dlaczego. A teraz siadaj i podaj mi rękę. – Wypełniłam jego polecenie. Wziął ją delikatnie i zaczął bandażować. Patrzyłam na ruchy jego rąk. Wyglądał jakby bandażował rany już milion razy. Może tak było. Gdy skończył na dół zeszli Steven i Megan.
- Skąd to masz? – Zapytała Megan podchodząc do mnie. Minęła chwila zanim zrozumiałam o co jej chodzi. W ręce trzymała mój naszyjnik. Dostałam go od mamy jak byłam mała. Był to srebrny łańcuszek ze srebrnym anielskim skrzydełkiem. Trzymałam go w szufladzie bo uważałam że tam będzie najbezpieczniejszy.
- Od mojej mamy. – Odpowiedziałam. Megan sięgnęła pod swój golf i wyjęła spod kołnierzyku identyczny naszyjnik. Jamie i Steven też to zrobili. Ich skrzydełka miały inny kolor, były ze starego złota.
- Noszą je anioły ciemności. One nas chronią, dzięki nim demony nie mogą nas opętać. To znaczy że twoja rodzina to są anioły. I stąd już mamy pewność.
- Ale ona takiego nie ma. Ani tato. Widziałabym.
- Przyjrzyj się dokładnie, muszą je mieć bo to by wyjaśniało skąd ty to masz. I lepiej to noś bo demony tobą zawładną. – Poleciła Megan i zawiesiła mi naszyjnik…
***
- Może wejdziecie do środka? – Megan i Steven popatrzyli na siebie, tylko Jamie od razu wysiadł z auta.
- Czemu nie? – Powiedział i skierował się do pozostałych. – Idziecie?
Wysiedli z auta i pozamykali drzwi auta. Wygrzebałam klucze z torebki i otworzyłam drzwi. Weszłam do środka i … stanęłam jak wryta. Po środku stał reporter o niebieskich oczach. Tyle że nie wyglądał jak w tedy. Miał długie kły z których ciekło coś o zielonkawym kolorze. Popatrzyłam na Jamie’go, który przepchał się przede mnie i powiedział szybko.
- Elodion. Demon zmiennokształtny– Odwrócił się i dał znak ręką do Stevena i Megan. Oboje przeszli koło mnie. Steven wyciągnął z kieszeni sztylet a Megan zagrzebała w torebce i wyciągnęła coś na kształt czakramu. Jamie wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki dwa duże myśliwskie sztylety. Z minuty na minutę wszyscy się zmienili ze zwykłych nastolatków w groźnych wojowników. Ja jakby odruchowo wyjęłam z kieszeni rękojeść sztyletu. W sekundę wysunęło się z niej ostrze. Demon o nazwie Elodion ruszył prosto na nas. Megan rzuciła czakramem ale ten tylko musnął rękę demona i wbił się w ścianę, potwór krzyknął i popchnął z wielką siłą Megan na ścianę. Dziewczyna uderzyła w nią i osunęła się na ziemię. Steven podbiegł do niej a Jamie ruszył na demona. Zaczęli walczyć i nagle Elodion wyminął Jamie’go i pobiegł prosto na mnie. Szłam szybko do tyłu aż dotknęłam plecami ściany. Uniosłam sztylet i gdy stanął nade mną wbiłam mu go w brzuch. Z rany trysnęła czarna krew i opryskała mi nadgarstek. w miejsce gdzie krew dotknęła skóry poczułam bolesne pulsowanie. Demon zatoczył się do tyłu a Jamie wbił swój nóż w jego głowę. Ten upadł i zmienił się w parę. Steven i Megan podeszli do nas. Na całe szczęście nic jej się nie stało.
- Do cholery, skąd tu się wziął demon? – Zapytałam przerażona.
- Chciałbym cię zapytać o to samo. – Odpowiedział Jamie patrząc na mnie.
- No wiesz ja go tu nie zaprosiłam! – Oburzyłam się.
- Dość. Uspokój się Clov. Tu może być ich więcej. Ja i Steven idziemy sprawdzić górę, wy zostańcie tu. – Megan popatrzyła na Stevena, wyjęła czakram ze ściany i oboje poszli na górę. Popatrzyłam na dziurę, którą zostawiła broń Megan. Rodzice mnie zamordują. Cały czas czułam ból w prawym nadgarstku. Popatrzyłam na niego. Z ran ciekła krew. Nie wyglądało to za ciekawie.
- Krew demonów wypala rany. To coś w rodzaju silnej trucizny. – Powiedział Jamie, patrząc się na moją rękę.
- Fajnie że mi to powiedziałeś.
- Powiedziałem, ale nie słuchałaś! Masz w domu jakieś opatrunki?
- W salonie w górnej szufladzie mama trzyma bandaże. – Jamie poszedł do wskazanego przeze mnie pokoju, zapalił światło i zaczął grzebać w szufladzie.
- Idź umyj tą rękę i przyjdź tu. – Polecił nie patrząc na mnie. Zrobiłam to co kazał. Puściłam lodowatą wodę i przez moment ból ustał. Gdy wróciłam Jamie siedział na oparciu dużego czerwonego fotelu. W ręce miał bandaż.
- Siadaj Harris. – Mówił z lekkim uśmieszkiem i do tego znał moje nazwisko.
- Nie mów do mnie po nazwisku. Nie lubię tego. A do tego ja twojego nie znam!
- Miller. – Powiedział prawie obojętnym tonem. – Jestem Jamie Miller. A dokładniej James Miller, ale nie używam pełnego imienia.
- Dlaczego?
- A ty czemu nie każesz siebie nazywać Clover tylko Clov?
- Nie lubię Clover. Po prostu nie lubię tego imienia.
- A ja mam swoje powody żeby nie używać mojego pełnego. – Widząc moja minę dodał. – A ty nie musisz wiedzieć dlaczego. A teraz siadaj i podaj mi rękę. – Wypełniłam jego polecenie. Wziął ją delikatnie i zaczął bandażować. Patrzyłam na ruchy jego rąk. Wyglądał jakby bandażował rany już milion razy. Może tak było. Gdy skończył na dół zeszli Steven i Megan.
- Skąd to masz? – Zapytała Megan podchodząc do mnie. Minęła chwila zanim zrozumiałam o co jej chodzi. W ręce trzymała mój naszyjnik. Dostałam go od mamy jak byłam mała. Był to srebrny łańcuszek ze srebrnym anielskim skrzydełkiem. Trzymałam go w szufladzie bo uważałam że tam będzie najbezpieczniejszy.
- Od mojej mamy. – Odpowiedziałam. Megan sięgnęła pod swój golf i wyjęła spod kołnierzyku identyczny naszyjnik. Jamie i Steven też to zrobili. Ich skrzydełka miały inny kolor, były ze starego złota.
- Noszą je anioły ciemności. One nas chronią, dzięki nim demony nie mogą nas opętać. To znaczy że twoja rodzina to są anioły. I stąd już mamy pewność.
- Ale ona takiego nie ma. Ani tato. Widziałabym.
- Przyjrzyj się dokładnie, muszą je mieć bo to by wyjaśniało skąd ty to masz. I lepiej to noś bo demony tobą zawładną. – Poleciła Megan i zawiesiła mi naszyjnik…
***
… Po ataku demona w moim domu postanowiono ze
Megan zostanie u mnie na noc. Zgodnie stwierdzono że tak będzie
najlepiej. Sama nie wiedziałam co o tym sądzić. Najpierw śmierć kolegi,
potem demon atakujący mnie we własnym domu a na koniec dziewczyna,
której prawie nie znam śpiąca w moim pokoju z obawy że napadnie mnie
kolejny demon. Pokazałam Stevenowi gdzie w piwnicy jest materac a on
wtargał go do mojego pokoju. Potem Dałam Megan pościel i w czasie gdy
Steven pompował materac Megan powlekała pościel. Zeszłam na dół gdzie
Jamie maskował dziurę w ścianie i inne zniszczenia spowodowane atakiem.
Przestawił szafkę tak że teraz zasłaniała dziurę i wyrzucił resztki
zbitego wazonu. Powycierał też krew z podłogi. Wszystko wyglądało
stosunkowo normalnie. Zraniona dłoń już mnie prawie nie bolała. On
popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, jakby martwił się o to co stanie się
przez tę noc.
- I jak ci idzie? – Zapytałam próbując się uśmiechnąć. Nie wiem czy uśmiech wyglądał szczerze, starałam nie okazywać się strachu i sfrustrowania, które we mnie buzowało. Co moment czułam napływające do oczu łzy ale zwalczałam je.
- Sama oceń, widać ze coś się stało?
- Poza brakiem ulubionego wazonu mamy wszystko w porządku. Powiem że się potknęłam i go rozbiłam. Przy okazji zraniłam się w rękę.
- Szybko reagujesz na ataki, to dobrze. I dobrze też że miałaś ten sztylet bo różnie mogło by się to skończyć. – Wyglądał na wyluzowanego ale prawą rękę zaciskał w pięść co wskazywało na jego zdenerwowanie. W tej chwili na dół zeszła Megan a za nią zszedł Steven. Ona stanęła koło mnie a Steven podszedł do Jamie’go i stanął naprzeciw nas.
- To my idziemy. Bądźcie ostrożne i możecie spożytkować jakoś ten czas, który spędzicie razem. Megan do ciebie mówię, możesz poduczyć Clov z demonologi. – Powiedział Steven.
- Clov pożyczysz mi jakieś ubranie na noc prawda? – Megan popatrzyła na mnie proszącym wzrokiem. Ta dziewczyna miała w sobie to coś, była niezwykle czarująca i nie sposób było jej odmówić.
- Pewnie. – Powiedziałam niepewnie lekko urywającym się głosem. Byłąm bardzo zdenerwowana.Steven już się odwrócił i wyszedł z domu. Megan ruszyła do schodów, już miałam pójść za nią kiedy Jamie złapał mnie za ramię i wyszeptał do ucha.
- Jeśli coś się stanie zadzwoń, uważaj na siebie proszę. Zrób to dla mnie. – Wsunął mi coś do kieszeni bluzy, odwrócił się i wyszedł. Megan zatrzymała się na szczycie schodów i poczekała na mnie. Nie zapytała o nic, może tego nie zauważyła. Powlekłam się za nią do pokoju. Po drodze rozłożyłam karteczkę, był na niej numer telefonu. Zapewne do Jamie’go. Po wejściu do pokoju od razu złapałam telefon i wprowadziłam numer.Miałam jakieś dziwne przeczucia co do dzisiejszej nocy. I strasznie chciało mi się spać chociaż było ledwo po 19. Usłyszałam szczęk otwieranych drzwi na dole. Zapewne rodzice wrócili. Po chwili mama zawołała mnie na dół. Szybko zbiegłam po schodach i stanęłam tuż przed mamą.
- Co się stało z wazonem? – Po momencie dodała. – I z twoją ręką?!
- Wiesz, wchodząc potknęłam się i upadłam . Zbiłam wazon i trochę się pokaleczyłam. Ale już jest dobrze. – Zapewniałam. Mina mamy wskazywała na to że uwierzyła.
- I dzisiaj śpi u mnie koleżanka. Megan, jest nowa w szkole, ale ogólnie jest w porządku. Jesteśmy zmęczone i niedługo się położymy. – Mama tylko pokiwała głową i ruszyła do kuchni, gdzie już czekał na nią tata.Znowu pobiegłam na górę i nie wiedzieć czemu włączyłam laptopa. Po odpaleniu przeglądarki prawie mimo woli wpisałam „przywoływanie demonów”. Kliknęłam w pierwszy artykuł, który mi wyskoczył i zaczęłam czytać. Na samym dole strony były powiązane artykuły. Kliknęłam w małe zdjęcie rudowłosego chłopaka. Na stronie zdjęcie można było powiększyć i to też zrobiłam. Chłopak wydawał mi się dziwnie znajomy. Miał charakterystycznie płomienno rude włosy i trochę piegów na nosie. Zielone oczy patrzyły się śmiejącym wzrokiem gdzieś w dal. Megan usiadła koło mnie i przyjrzała się zdjęciu ale dalej się nie odzywała. Zaczełam czytać, krótki wpis pod zdjęciem o chłopaku. ” Alexander Lacer w wieku 4 lat stracił matkę w wypadku samochodowym. Chłopcu w tak młodym wieku został tylko ojciec. W 2009 ocjec wyjechał na wojnę, na której zginął. Alexander został przekazany rodzinie zastępczej. Po roku trafił do zakładu poprawczego za spalenie domu rodziny zastępczej oraz spowodowanie uszczerbku na zdrowiu macochy. Miał w tedy 16 lat. Niedawno okazało się że chłopak uciekł i planuje zemstę na wszystkich, którzy spowodowali śmierć jego rodziców…” i nagle na ekranie pojawił się komunikat. „Połączenie z internetem zostało przerwane. Siła zasięgu 0″
- O co chodzi? – Zapytała Megan.
- Ja znam tego chłopaka. To znaczy on mi się śnił. – Teraz denerwowałam się jeszcze bardziej i mówiłam prawie szeptem.
- Co? Jak to śnił?
- Śnił mi się w dniu moich urodzin. Zasnęłam w trakcie nauki. Chciał zabić Vic.
- Jamie wspominał coś o tym że masz prorocze sny. A jeśli to się zdarzy? – Megan wyglądała na zaniepokojoną i poddenerwowaną.
- Nie, nie, nie. Nic takiego się nie zdarzy.
- Czekaj tam coś pisało że on się mści. A my wiemy że to morderstwo nie było jedynym.
- Co? Czemu mi nie powiedzieliście?
- Nie chcieliśmy cię bardziej denerwować! Dowiedzieliśmy się dzisiaj. Policja jeszcze nie znalazła ciał ale my tak. – Megan mówiła prawdę, widziałam to w jej oczach.
- Kto? – Zapytałam.
- My nie wiemy, ale mam zdjęcia w telefonie. – Pokazała mi zdjęcia. Jedną z zamordowanych była starsza kobieta. Miała ranę na piersi. Ciało wyglądało jakby zostało przebite na wylot. Znałam tą panią, była to pani mieszkająca całkiem niedaleko. Kiedyś była w więzieniu za spowodowanie wypadku samochodowego ze skutkiem śmiertelnym. Kolejnym zabitym był dawny przyjaciel ojca Lucasa. Sama nie wiem jak zginął. Nie było żadnych ran, jedynie zaschnięta krew wokół ust.
- Zostali zabici przez demony. – Powiedziała Megan widząc moją minę. I teraz wszystko zaczęło mi się układać. Lucas był synem żołnierza. Tak jak i przyjaciel jego ojca. Oni musieli zabić ojca Alexandra a że ojciec Lucasa też zginął to on przepłacił to życiem. A ta pani musiała zabić jego matkę. On już zaczął zemstę tyle ze Megan twierdzi że zostali zabici przez demony. A jeśli on wzywa demony, które nasyła na upatrzonych ludzi? A jeśli chce zemścić się jeszcze na kimś? Teraz jestem już pewna że nikt nie jest bezpieczny…
- I jak ci idzie? – Zapytałam próbując się uśmiechnąć. Nie wiem czy uśmiech wyglądał szczerze, starałam nie okazywać się strachu i sfrustrowania, które we mnie buzowało. Co moment czułam napływające do oczu łzy ale zwalczałam je.
- Sama oceń, widać ze coś się stało?
- Poza brakiem ulubionego wazonu mamy wszystko w porządku. Powiem że się potknęłam i go rozbiłam. Przy okazji zraniłam się w rękę.
- Szybko reagujesz na ataki, to dobrze. I dobrze też że miałaś ten sztylet bo różnie mogło by się to skończyć. – Wyglądał na wyluzowanego ale prawą rękę zaciskał w pięść co wskazywało na jego zdenerwowanie. W tej chwili na dół zeszła Megan a za nią zszedł Steven. Ona stanęła koło mnie a Steven podszedł do Jamie’go i stanął naprzeciw nas.
- To my idziemy. Bądźcie ostrożne i możecie spożytkować jakoś ten czas, który spędzicie razem. Megan do ciebie mówię, możesz poduczyć Clov z demonologi. – Powiedział Steven.
- Clov pożyczysz mi jakieś ubranie na noc prawda? – Megan popatrzyła na mnie proszącym wzrokiem. Ta dziewczyna miała w sobie to coś, była niezwykle czarująca i nie sposób było jej odmówić.
- Pewnie. – Powiedziałam niepewnie lekko urywającym się głosem. Byłąm bardzo zdenerwowana.Steven już się odwrócił i wyszedł z domu. Megan ruszyła do schodów, już miałam pójść za nią kiedy Jamie złapał mnie za ramię i wyszeptał do ucha.
- Jeśli coś się stanie zadzwoń, uważaj na siebie proszę. Zrób to dla mnie. – Wsunął mi coś do kieszeni bluzy, odwrócił się i wyszedł. Megan zatrzymała się na szczycie schodów i poczekała na mnie. Nie zapytała o nic, może tego nie zauważyła. Powlekłam się za nią do pokoju. Po drodze rozłożyłam karteczkę, był na niej numer telefonu. Zapewne do Jamie’go. Po wejściu do pokoju od razu złapałam telefon i wprowadziłam numer.Miałam jakieś dziwne przeczucia co do dzisiejszej nocy. I strasznie chciało mi się spać chociaż było ledwo po 19. Usłyszałam szczęk otwieranych drzwi na dole. Zapewne rodzice wrócili. Po chwili mama zawołała mnie na dół. Szybko zbiegłam po schodach i stanęłam tuż przed mamą.
- Co się stało z wazonem? – Po momencie dodała. – I z twoją ręką?!
- Wiesz, wchodząc potknęłam się i upadłam . Zbiłam wazon i trochę się pokaleczyłam. Ale już jest dobrze. – Zapewniałam. Mina mamy wskazywała na to że uwierzyła.
- I dzisiaj śpi u mnie koleżanka. Megan, jest nowa w szkole, ale ogólnie jest w porządku. Jesteśmy zmęczone i niedługo się położymy. – Mama tylko pokiwała głową i ruszyła do kuchni, gdzie już czekał na nią tata.Znowu pobiegłam na górę i nie wiedzieć czemu włączyłam laptopa. Po odpaleniu przeglądarki prawie mimo woli wpisałam „przywoływanie demonów”. Kliknęłam w pierwszy artykuł, który mi wyskoczył i zaczęłam czytać. Na samym dole strony były powiązane artykuły. Kliknęłam w małe zdjęcie rudowłosego chłopaka. Na stronie zdjęcie można było powiększyć i to też zrobiłam. Chłopak wydawał mi się dziwnie znajomy. Miał charakterystycznie płomienno rude włosy i trochę piegów na nosie. Zielone oczy patrzyły się śmiejącym wzrokiem gdzieś w dal. Megan usiadła koło mnie i przyjrzała się zdjęciu ale dalej się nie odzywała. Zaczełam czytać, krótki wpis pod zdjęciem o chłopaku. ” Alexander Lacer w wieku 4 lat stracił matkę w wypadku samochodowym. Chłopcu w tak młodym wieku został tylko ojciec. W 2009 ocjec wyjechał na wojnę, na której zginął. Alexander został przekazany rodzinie zastępczej. Po roku trafił do zakładu poprawczego za spalenie domu rodziny zastępczej oraz spowodowanie uszczerbku na zdrowiu macochy. Miał w tedy 16 lat. Niedawno okazało się że chłopak uciekł i planuje zemstę na wszystkich, którzy spowodowali śmierć jego rodziców…” i nagle na ekranie pojawił się komunikat. „Połączenie z internetem zostało przerwane. Siła zasięgu 0″
- O co chodzi? – Zapytała Megan.
- Ja znam tego chłopaka. To znaczy on mi się śnił. – Teraz denerwowałam się jeszcze bardziej i mówiłam prawie szeptem.
- Co? Jak to śnił?
- Śnił mi się w dniu moich urodzin. Zasnęłam w trakcie nauki. Chciał zabić Vic.
- Jamie wspominał coś o tym że masz prorocze sny. A jeśli to się zdarzy? – Megan wyglądała na zaniepokojoną i poddenerwowaną.
- Nie, nie, nie. Nic takiego się nie zdarzy.
- Czekaj tam coś pisało że on się mści. A my wiemy że to morderstwo nie było jedynym.
- Co? Czemu mi nie powiedzieliście?
- Nie chcieliśmy cię bardziej denerwować! Dowiedzieliśmy się dzisiaj. Policja jeszcze nie znalazła ciał ale my tak. – Megan mówiła prawdę, widziałam to w jej oczach.
- Kto? – Zapytałam.
- My nie wiemy, ale mam zdjęcia w telefonie. – Pokazała mi zdjęcia. Jedną z zamordowanych była starsza kobieta. Miała ranę na piersi. Ciało wyglądało jakby zostało przebite na wylot. Znałam tą panią, była to pani mieszkająca całkiem niedaleko. Kiedyś była w więzieniu za spowodowanie wypadku samochodowego ze skutkiem śmiertelnym. Kolejnym zabitym był dawny przyjaciel ojca Lucasa. Sama nie wiem jak zginął. Nie było żadnych ran, jedynie zaschnięta krew wokół ust.
- Zostali zabici przez demony. – Powiedziała Megan widząc moją minę. I teraz wszystko zaczęło mi się układać. Lucas był synem żołnierza. Tak jak i przyjaciel jego ojca. Oni musieli zabić ojca Alexandra a że ojciec Lucasa też zginął to on przepłacił to życiem. A ta pani musiała zabić jego matkę. On już zaczął zemstę tyle ze Megan twierdzi że zostali zabici przez demony. A jeśli on wzywa demony, które nasyła na upatrzonych ludzi? A jeśli chce zemścić się jeszcze na kimś? Teraz jestem już pewna że nikt nie jest bezpieczny…
niedziela, 22 września 2013
Część 6
… Po wszystkim co wydarzyło się na treningu
Jamie zaproponował że zrobi kawę. Weszliśmy więc do środka. On włączył
telewizor a sam poszedł do kuchni. Właśnie zaczynały się wiadomości o
16. Na ekranie pojawiła się blond włosa reporterka. W ręku trzymała plik
kartek.
- Dzisiejszego dnia około godziny 13 doszło do tragedii. Znaleziono ciało 16 letniego chłopaka. Policja i jego rodzina jest już na miejscu. Chłopak miał na imię Lucas Shane. Jego siostra bliźniaczka Miley Shane odebrała telefon od policji o wieści znalezienia ciała brata. Teraz łączymy się z Mattem, który jest już na miejscu.
Słuchałam tego z z przerażeniem. Lucas nie żyje! W tym momencie do pokoju wszedł Jamie.
- Wstawiłem już wodę, niedługo…
- Cicho!!! – Krzyknęłyśmy razem z Vic. Teraz na ekranie pojawił się widok na East River i stare magazyny w tle. Przed samą kamerą stał reporter. Ubrany w garnitur sprawiał wrażenie jakby właśnie wyszedł z jakiegoś ważnego zebrania. W jego oczach było coś dziwnego, były nienaturalnie niebieskie.
- Jestem na miejscu znalezienia ciała Lucasa. Wokół jest pełno policji, która bada przyczyny śmierci. Prawdopodobnie chłopak został zamordowany sztyletem, który znaleziono obok ciała. Jego rodzina jest zrozpaczona kolejną tragedią. Mniej więcej 4 lata temu na wojnie w Somalii zginął ojciec dzieci. Teraz Lily Shane została tylko córka. – W tle zobaczyłam Miley, po której policzkach ciekły łzy. I nagle pobiegła kawałek i zobaczyłam że ktoś ją przytulia. To był Trent. Co on tu robił? Przecież był u rodziny.
- Jamie, powiedz że masz prawo jazdy! – Szybko się zapytałam w nadziei że odpowiedź będzie twierdząca.
- Mam, auto stoi w garażu, a co? Jedziemy tam? Znałaś tego Lucasa? – Zapytał.
- Tak, znałam go, to był najlepszy przyjaciel Trenta. Jedziemy!
- Dobra, idę się przebrać i wezmę kluczyki. – Szybko pobiegł na górę, pięć minut później już wystawiał auto na podjazd. Spodziewałam się czegoś mniej w moim stylu ale to było auto moich marzeń! Na podjazd wyjechało czarne, terenowe Suzuki. Jamie otworzył drzwi po stronie pasażera i pokazał że mam wsiadać. Vic zajęła miejsce z tyłu. Auto ruszyło i pomknęliśmy ulicami do East River. Bardzo szybko znaleźliśmy się na miejscu. Jamie zostawił auto pod starymi magazynami a ja szybko z niego wyskoczyłam i ruszyłam biegiem. Wielki tłum stał niedaleko. Na boku Trent pocieszał Miley. Była jego dziewczyną od pół roku. Vic popatrzyła na nich i odwróciła głowę. Podeszłam do nich. Przysiadłam obok Miley na murku i położyłam jej dłoń na ramieniu.
- Tak mi przykro. – powiedziałam.
- To przecież nie twoja wina. – Powiedziała przez łzy patrząc na mnie smutnym wzrokiem. – Jeśli chcecie to zostawię was samych. Poszukam mamy. Pewnie jest gdzieś niedaleko. – Wstała i pocałowała Trenta a potem odwróciła się i odbiegła. Jej brązowy kucyk podskakiwał w rytm jej kroków. Zobaczyłam że Vic przeciska się przez tłum. Jamie stał po drugiej stronie ulicy, opierał się o ścianę jednego ze starych budynków i przypatrywał mi się. Gdy nasze spojrzenia się spotkały odwrócił wzrok. Potrząsnęłam głową i zwróciłam się do Trenta.
- To musi być dla ciebie szok. – Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć więc szybko wypowiedziałam najbardziej oklepany tekst.
- Tak, wielki. Dostałem telefon od Miley z wiadomością o jego śmierci.
- Nie chcę cię bardziej denerwować, ale muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego. – I znowu to uczucie gdy nie wiem czy to dobry pomysł. Zaczęłam mówić. – Wierzysz w coś w rodzaju magii, albo istoty magiczne?
- Nie, no wiesz, nie udowodniono że coś takiego istnieje. – Patrzył na mnie jakbym była wariatką, ale wcale nią nie byłam.
- No, a jakbym powiedziała ci że to wszystko istnieje, uwierzył byś? – On tylko wolno pokręcił głową, a ja nie wiedziałam co dalej mam mówić. Ale po co mówić skoro można pokazać? – Chodź. Musimy pójść gdzieś gdzie nie ma ludzi. Nikt poza tobą nie może tego zobaczyć. - Wstałam z murka a on zrobił to samo. Nigdy nie zadawał zbędnych pytań i to właśnie w nim lubiłam. Poszliśmy kawałek dalej ulicą i weszliśmy w ślepy zaułek między dwoma magazynami. Sprawdziłam czy nikt nie idzie i rozwinęłam skrzydła co teraz przyszło mi z łatwością. Trent otworzył szeroko oczy i zaczął się cofać, aż dotknął plecami ściany i stanął osłupiały.
- Nie bój się. Nic ci nie zrobię, przecież mnie znasz. – Próbowałam jakoś złagodzić kolejny szok.
- Ale… ale ty nigdy… nigdy nie miałaś skrzydeł. One są czarne… jak… jak smoła ale jarzą się jakimś blaskiem…. czym ty jesteś? – Oczywiście nie zapytał „kim” tylko „czym” ale postanowiłam mu to wybaczyć, nie wiem czy jakbym ja zobaczyła że z jego pleców wyrastają skrzydła zachowałabym się inaczej.
- Jestem Aniołem Ciemności. Dowiedziałam się o tym wczoraj. Dla mnie to też był wielki szok. Z dnia na dzień moje życie stanęło do góry nogami. Ale jestem dobra. moją powinnością jest zabijanie… – Urwałam.
- Zabijanie czego? – Ponaglał mnie Trent.
- Demonów. – Dokończyłam. Teraz czekałam na reakcję.
- Demony też istnieją?
- Tak. Są jeszcze wampiry, wilkołaki, wróżki, duchy, elfy i dużo więcej magicznych stworzeń.
- O matko! A Vic? – To pytanie mnie zaskoczyło.
- Vic jest zwykłym człowiekiem, tak jak ty.
- A ten chłopak, jak mu tam. Ten co was tu przywiózł?
- Jamie. On też jest Aniołem Ciemności. Bardzo mi pomaga. Dzisiaj z nim trenowałam i… – Już miałam mu powiedzieć że odkrył moją moc, ale to mogło już być dla niego za dużo. Postanowiłam zostawić mu tą wiadomość na później.
- I co? Możesz kończyć zdanie jak już zaczynasz?
- I on jest naprawdę dobrym przyjacielem. – Wymyśliłam.
- Przyjacielem? Ja jestem twoim przyjacielem. Ile się znamy? Ponad 10 lat a jego ile znasz? 2 dni? I już jest twoim dobrym przyjacielem? – Złapał mnie za ramię. Zacisnął na nim rękę i wbił paznokcie w skórę. Co mu sie stało? Nigdy nie był taki porywczy.
- Trent, puść mnie! To boli! – Wyrwałam mu się. Na moim ramieniu zostały ślady paznokci. Z trzech leciała krew. On tylko na mnie popatrzył i wybiegł z zaułku. Zdziwiło mnie jego zachowanie, to nie był ten sam Trent. Zwinęłam skrzydła i powoli ruszyłam w stronę wyjścia. Usłyszałam znajomy głos. Steven. Mówił coś do Megan. Widziałam jak idą w stronę ściany gdzie stał Jamie. Wyszłam z zaułku i ruszyłam w ich stronę. Rozmawiali o czymś bardzo cicho, jakby to była wielka tajemnica. Podeszłam bliżej.
- Co jest? – Zapytałam stając między Stevenem a Jamie’m.
- Usłyszeliśmy o tym co się stało i przyszliśmy. – Powiedział Steven. Przerwał na chwilę ale niedługo znów kontynuował. – Przyjrzałem się bliżej sztyletowi, którym zabito tego chłopaka. Były na nim demoniczne znaki i trochę krwi demona. Wszyscy do tego wyczuwamy je gdzieś niedaleko. I to bardzo niedaleko. Myślimy że mógł go zabić demon…
- Dzisiejszego dnia około godziny 13 doszło do tragedii. Znaleziono ciało 16 letniego chłopaka. Policja i jego rodzina jest już na miejscu. Chłopak miał na imię Lucas Shane. Jego siostra bliźniaczka Miley Shane odebrała telefon od policji o wieści znalezienia ciała brata. Teraz łączymy się z Mattem, który jest już na miejscu.
Słuchałam tego z z przerażeniem. Lucas nie żyje! W tym momencie do pokoju wszedł Jamie.
- Wstawiłem już wodę, niedługo…
- Cicho!!! – Krzyknęłyśmy razem z Vic. Teraz na ekranie pojawił się widok na East River i stare magazyny w tle. Przed samą kamerą stał reporter. Ubrany w garnitur sprawiał wrażenie jakby właśnie wyszedł z jakiegoś ważnego zebrania. W jego oczach było coś dziwnego, były nienaturalnie niebieskie.
- Jestem na miejscu znalezienia ciała Lucasa. Wokół jest pełno policji, która bada przyczyny śmierci. Prawdopodobnie chłopak został zamordowany sztyletem, który znaleziono obok ciała. Jego rodzina jest zrozpaczona kolejną tragedią. Mniej więcej 4 lata temu na wojnie w Somalii zginął ojciec dzieci. Teraz Lily Shane została tylko córka. – W tle zobaczyłam Miley, po której policzkach ciekły łzy. I nagle pobiegła kawałek i zobaczyłam że ktoś ją przytulia. To był Trent. Co on tu robił? Przecież był u rodziny.
- Jamie, powiedz że masz prawo jazdy! – Szybko się zapytałam w nadziei że odpowiedź będzie twierdząca.
- Mam, auto stoi w garażu, a co? Jedziemy tam? Znałaś tego Lucasa? – Zapytał.
- Tak, znałam go, to był najlepszy przyjaciel Trenta. Jedziemy!
- Dobra, idę się przebrać i wezmę kluczyki. – Szybko pobiegł na górę, pięć minut później już wystawiał auto na podjazd. Spodziewałam się czegoś mniej w moim stylu ale to było auto moich marzeń! Na podjazd wyjechało czarne, terenowe Suzuki. Jamie otworzył drzwi po stronie pasażera i pokazał że mam wsiadać. Vic zajęła miejsce z tyłu. Auto ruszyło i pomknęliśmy ulicami do East River. Bardzo szybko znaleźliśmy się na miejscu. Jamie zostawił auto pod starymi magazynami a ja szybko z niego wyskoczyłam i ruszyłam biegiem. Wielki tłum stał niedaleko. Na boku Trent pocieszał Miley. Była jego dziewczyną od pół roku. Vic popatrzyła na nich i odwróciła głowę. Podeszłam do nich. Przysiadłam obok Miley na murku i położyłam jej dłoń na ramieniu.
- Tak mi przykro. – powiedziałam.
- To przecież nie twoja wina. – Powiedziała przez łzy patrząc na mnie smutnym wzrokiem. – Jeśli chcecie to zostawię was samych. Poszukam mamy. Pewnie jest gdzieś niedaleko. – Wstała i pocałowała Trenta a potem odwróciła się i odbiegła. Jej brązowy kucyk podskakiwał w rytm jej kroków. Zobaczyłam że Vic przeciska się przez tłum. Jamie stał po drugiej stronie ulicy, opierał się o ścianę jednego ze starych budynków i przypatrywał mi się. Gdy nasze spojrzenia się spotkały odwrócił wzrok. Potrząsnęłam głową i zwróciłam się do Trenta.
- To musi być dla ciebie szok. – Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć więc szybko wypowiedziałam najbardziej oklepany tekst.
- Tak, wielki. Dostałem telefon od Miley z wiadomością o jego śmierci.
- Nie chcę cię bardziej denerwować, ale muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego. – I znowu to uczucie gdy nie wiem czy to dobry pomysł. Zaczęłam mówić. – Wierzysz w coś w rodzaju magii, albo istoty magiczne?
- Nie, no wiesz, nie udowodniono że coś takiego istnieje. – Patrzył na mnie jakbym była wariatką, ale wcale nią nie byłam.
- No, a jakbym powiedziała ci że to wszystko istnieje, uwierzył byś? – On tylko wolno pokręcił głową, a ja nie wiedziałam co dalej mam mówić. Ale po co mówić skoro można pokazać? – Chodź. Musimy pójść gdzieś gdzie nie ma ludzi. Nikt poza tobą nie może tego zobaczyć. - Wstałam z murka a on zrobił to samo. Nigdy nie zadawał zbędnych pytań i to właśnie w nim lubiłam. Poszliśmy kawałek dalej ulicą i weszliśmy w ślepy zaułek między dwoma magazynami. Sprawdziłam czy nikt nie idzie i rozwinęłam skrzydła co teraz przyszło mi z łatwością. Trent otworzył szeroko oczy i zaczął się cofać, aż dotknął plecami ściany i stanął osłupiały.
- Nie bój się. Nic ci nie zrobię, przecież mnie znasz. – Próbowałam jakoś złagodzić kolejny szok.
- Ale… ale ty nigdy… nigdy nie miałaś skrzydeł. One są czarne… jak… jak smoła ale jarzą się jakimś blaskiem…. czym ty jesteś? – Oczywiście nie zapytał „kim” tylko „czym” ale postanowiłam mu to wybaczyć, nie wiem czy jakbym ja zobaczyła że z jego pleców wyrastają skrzydła zachowałabym się inaczej.
- Jestem Aniołem Ciemności. Dowiedziałam się o tym wczoraj. Dla mnie to też był wielki szok. Z dnia na dzień moje życie stanęło do góry nogami. Ale jestem dobra. moją powinnością jest zabijanie… – Urwałam.
- Zabijanie czego? – Ponaglał mnie Trent.
- Demonów. – Dokończyłam. Teraz czekałam na reakcję.
- Demony też istnieją?
- Tak. Są jeszcze wampiry, wilkołaki, wróżki, duchy, elfy i dużo więcej magicznych stworzeń.
- O matko! A Vic? – To pytanie mnie zaskoczyło.
- Vic jest zwykłym człowiekiem, tak jak ty.
- A ten chłopak, jak mu tam. Ten co was tu przywiózł?
- Jamie. On też jest Aniołem Ciemności. Bardzo mi pomaga. Dzisiaj z nim trenowałam i… – Już miałam mu powiedzieć że odkrył moją moc, ale to mogło już być dla niego za dużo. Postanowiłam zostawić mu tą wiadomość na później.
- I co? Możesz kończyć zdanie jak już zaczynasz?
- I on jest naprawdę dobrym przyjacielem. – Wymyśliłam.
- Przyjacielem? Ja jestem twoim przyjacielem. Ile się znamy? Ponad 10 lat a jego ile znasz? 2 dni? I już jest twoim dobrym przyjacielem? – Złapał mnie za ramię. Zacisnął na nim rękę i wbił paznokcie w skórę. Co mu sie stało? Nigdy nie był taki porywczy.
- Trent, puść mnie! To boli! – Wyrwałam mu się. Na moim ramieniu zostały ślady paznokci. Z trzech leciała krew. On tylko na mnie popatrzył i wybiegł z zaułku. Zdziwiło mnie jego zachowanie, to nie był ten sam Trent. Zwinęłam skrzydła i powoli ruszyłam w stronę wyjścia. Usłyszałam znajomy głos. Steven. Mówił coś do Megan. Widziałam jak idą w stronę ściany gdzie stał Jamie. Wyszłam z zaułku i ruszyłam w ich stronę. Rozmawiali o czymś bardzo cicho, jakby to była wielka tajemnica. Podeszłam bliżej.
- Co jest? – Zapytałam stając między Stevenem a Jamie’m.
- Usłyszeliśmy o tym co się stało i przyszliśmy. – Powiedział Steven. Przerwał na chwilę ale niedługo znów kontynuował. – Przyjrzałem się bliżej sztyletowi, którym zabito tego chłopaka. Były na nim demoniczne znaki i trochę krwi demona. Wszyscy do tego wyczuwamy je gdzieś niedaleko. I to bardzo niedaleko. Myślimy że mógł go zabić demon…
czwartek, 19 września 2013
Część 5
…- O jaką niebezpieczna moc mu chodzi? –
Zapytałam Vic gdy przeczytała drugi liścik. Ona tylko pokręciła głową i
rzuciła swoje rzeczy na materac.
- Nie mam pojęcia. – Odezwała się w końcu. – I skąd on miał twój adres?
- Nie wiem. To wszystko jest bardzo dziwne. Idę wziąć zimny prysznic, może rozjaśni mi to w głowie. – Wyjęłam z szafy ręczniki i poszłam do małej łazienki w moim pokoju. Weszłam pod prysznic i puściłam zimną wodę. Szybko się wymyłam i spłukałam. Zawinęłam włosy w ręcznik i zaczęłam się wycierać. Znowu zobaczyłam to znamię na kostce. Było to coś w rodzaju litery L tylko skierowanej w drugą stronę i zawiniętej na końcu. Pytałam mamy skąd je mam, odpowiedziała że już się z takim urodziłam. Nie podobało mi się. Obiecałam sobie że na 18 urodziny zakryję je tatuażem. Ubrałam się i wyszłam z łazienki. Po mnie weszła do niej Vic a ja położyłam się do łóżka. Nie słyszałam jak Vic wychodzi bo już zasnęłam.
Stoję naprzeciwko Jamie’go. W jednej ręce trzymam miecz, w drugiej sztylet. On jest tak samo uzbrojony. Krążymy wokół siebie. Nagle on podbiega w moją stronę i atakuje mieczem. Odpieram atak i tnę go d dłoń. Upuszcza sztylet i przewraca mnie na ziemię. Przykłada mi miecz do gardła.
Budzę się cała zalana potem. Kolejny koszmar. Znowu jest bardzo wcześnie a ja nie jestem zmęczona. Siadam i patrzę na Vic. Jeszcze spała i postanowiłam jej nie budzić. Zapaliłam lampkę nocną, sięgnęłam na półkę po książkę i pogrążyłam się w niej. Odrywa mnie od niej dopiero dźwięk dzwonka do drzwi i głos taty z dołu, który woła że to do mnie. Kto przychodzi tak wcześnie.
- Co jest? – Pyta zaspanym głosem Vic.
- Nie mam pojęcia, chyba ktoś do mnie przyszedł. – Ktoś zapukał w drzwi. Zeszłam z łóżka i boso poszłam wpuścić nieznajomego. Otwieram drzwi i widzę po drugiej stronie Jamie’go ubranego w czarne dżinsy, szarą koszulkę i czarną skórzaną kurtkę z narzuconym na głowę kapturem. Gdy mnie zobaczył zdjął go i przeczesał niedbale palcami rozczochrane włosy.
- Cześć. – Powiedział. – Mogę wejść? Chyba ze jeszcze śpisz. – Zmierzył wzrokiem moją błękitną, aksamitną koszulę nocną z koronką na dekolcie. Już gorzej chyba ubrać się nie mogłam. Szybko wsunęłam się do pokoju i złapałam czerwony szlafrok. Owinęłam się niem i wróciłam do Jamie’go.
- Nie, obudziłam się już dawno. Wejdź. – Odsunęłam się z drzwi i wpuściłam go. Wchodząc, zamknęłam drzwi. Vic obrzuciła go spojrzeniem.
- Co robisz tu tak wcześnie? I skąd masz jej adres? Co to za niebezpieczna moc, którą posiada? Po co jej ten sztylet? – Zaczęła wypytywać Vic. I właśnie taka jest. Jak już zacznie o coś pytać musi dostać odpowiedź.
- Spokojnie, wszystko po kolei. – Powiedział Jamie siadając na moje nie pościelone łózko. – Wcale nie jest wcześnie. Za chwilę południe Pogrzebałem tu i tam i znalazłem adres. Z mocą to trochę skomplikowane, wyjaśnię to później. A sztylet potrzebuje do obrony przed nagłymi atakami demonów. Zdarzają się rzadko ale jeśli już to lepiej jest mieć czym się bronić, prawda? – Mówiąc to patrzył na mnie, chociaż odpowiadał Vic.
- Dobra, ale po co przyszedłeś? – Zapytałam, nie tylko z ciekawości.
- Lacuna sądzi że powinnaś zacząć trening.
- Ale ona przecież wyjechała.Kto miałby go prowadzić?
- Ja, jestem świetny w walce i unikach.- Mówił aroganckim tonem, jakby uważał się za lepszego od innych. Denerwowało mnie to.
- Nie mama wyboru, prawda?
- Niestety nie. – Położył się na łóżku i przymknął oczy.
- Dobra, widzę że nie dasz mi spokoju. Idę się ubrać. Vic, oczywiście idziesz ze mną. – Mówiąc to popatrzyłam na nią. Spoglądała na mnie z wyrzutem ale pokiwała głową. Ruszyłam do garderoby. Zdjęłam koszulę i ubrałam fioletową koszulę w czarną kratkę. Granatowe dżinsy dopasowałam do czarnej bluzy z granatowym futerkiem przy kapturze. Na nogi wciągnęłam wysokie glany i wróciłam do pokoju. Jamie dalej leżał, ale gdy weszłam spojrzał na mnie.
- Idź Vic. Ubieraj się i wychodzimy. – Nie wiedziałam dlaczego nie chce wyjść spod kołdry dopóki nie przypomniałam sobie jej piżamy. Była jasno zielona w szare kotki bawiące się włóczką. Rzuciłam jej szlafrok. Ona ubrała go w mgnieniu oka i pobiegła się przebrać.
- Wyglądasz prawie jak anioł ciemności. – Powiedział gdy Vic tylko zniknęła za drzwiami.
- Czemu prawie?
- Nie masz wycięć na plecach na skrzydła i zapomniałaś chyba tego. – Podał mi rękojeść sztyletu,, którą wczoraj mi podrzucił. Wzięłam ją i włożyłam do kieszeni. Siadłam obok niego.
- To co to za niebezpieczna moc? – Nie wytrzymałam, musiałam wiedzieć.
- Jak już mówiłem, to skomplikowane. Lacuna powiedziała mi że być może masz prorocze sny.
- I co w tym takiego niebezpiecznego?
- Ta moc nie objawiała się u nikogo od ponad 100 lat a jest mocą bardzo pożądaną. Jeśli to prawda, wszyscy będą chcieli mieć cię po swojej stronie, stałabyś się bronią.
- Ale to nie możliwe. Chyba że… Nie.
- Co?
- W noc po imprezie śniliście mi się. Że wchodzicie do czegoś w rodzaju zbrojowni a potem lecicie.
- Tak było. Coś jeszcze?
- Nie, raczej nie. To znaczy że naprawdę mam tą moc?
- Być może. Nic pewnego. – W tej samej chwili Gdy Jamie skończył mówić, Vic weszła do pokoju. Ubrała się w Szaro fioletowe leginsy i fioletową koszulkę. Jej trampki były trochę ubłocone. Zeszliśmy na dół.
- Tato! Wychodzę! – Krzyknęłam w drzwiach.
- Tak bez śniadania? – Zapytał.
- Zjemy na mieście. – Odpowiedziałam i wyszłam z domu. Wsadziłam rękę do kieszeni i dotknęłam rękojeści magicznego sztyletu…
- Nie mam pojęcia. – Odezwała się w końcu. – I skąd on miał twój adres?
- Nie wiem. To wszystko jest bardzo dziwne. Idę wziąć zimny prysznic, może rozjaśni mi to w głowie. – Wyjęłam z szafy ręczniki i poszłam do małej łazienki w moim pokoju. Weszłam pod prysznic i puściłam zimną wodę. Szybko się wymyłam i spłukałam. Zawinęłam włosy w ręcznik i zaczęłam się wycierać. Znowu zobaczyłam to znamię na kostce. Było to coś w rodzaju litery L tylko skierowanej w drugą stronę i zawiniętej na końcu. Pytałam mamy skąd je mam, odpowiedziała że już się z takim urodziłam. Nie podobało mi się. Obiecałam sobie że na 18 urodziny zakryję je tatuażem. Ubrałam się i wyszłam z łazienki. Po mnie weszła do niej Vic a ja położyłam się do łóżka. Nie słyszałam jak Vic wychodzi bo już zasnęłam.
Stoję naprzeciwko Jamie’go. W jednej ręce trzymam miecz, w drugiej sztylet. On jest tak samo uzbrojony. Krążymy wokół siebie. Nagle on podbiega w moją stronę i atakuje mieczem. Odpieram atak i tnę go d dłoń. Upuszcza sztylet i przewraca mnie na ziemię. Przykłada mi miecz do gardła.
Budzę się cała zalana potem. Kolejny koszmar. Znowu jest bardzo wcześnie a ja nie jestem zmęczona. Siadam i patrzę na Vic. Jeszcze spała i postanowiłam jej nie budzić. Zapaliłam lampkę nocną, sięgnęłam na półkę po książkę i pogrążyłam się w niej. Odrywa mnie od niej dopiero dźwięk dzwonka do drzwi i głos taty z dołu, który woła że to do mnie. Kto przychodzi tak wcześnie.
- Co jest? – Pyta zaspanym głosem Vic.
- Nie mam pojęcia, chyba ktoś do mnie przyszedł. – Ktoś zapukał w drzwi. Zeszłam z łóżka i boso poszłam wpuścić nieznajomego. Otwieram drzwi i widzę po drugiej stronie Jamie’go ubranego w czarne dżinsy, szarą koszulkę i czarną skórzaną kurtkę z narzuconym na głowę kapturem. Gdy mnie zobaczył zdjął go i przeczesał niedbale palcami rozczochrane włosy.
- Cześć. – Powiedział. – Mogę wejść? Chyba ze jeszcze śpisz. – Zmierzył wzrokiem moją błękitną, aksamitną koszulę nocną z koronką na dekolcie. Już gorzej chyba ubrać się nie mogłam. Szybko wsunęłam się do pokoju i złapałam czerwony szlafrok. Owinęłam się niem i wróciłam do Jamie’go.
- Nie, obudziłam się już dawno. Wejdź. – Odsunęłam się z drzwi i wpuściłam go. Wchodząc, zamknęłam drzwi. Vic obrzuciła go spojrzeniem.
- Co robisz tu tak wcześnie? I skąd masz jej adres? Co to za niebezpieczna moc, którą posiada? Po co jej ten sztylet? – Zaczęła wypytywać Vic. I właśnie taka jest. Jak już zacznie o coś pytać musi dostać odpowiedź.
- Spokojnie, wszystko po kolei. – Powiedział Jamie siadając na moje nie pościelone łózko. – Wcale nie jest wcześnie. Za chwilę południe Pogrzebałem tu i tam i znalazłem adres. Z mocą to trochę skomplikowane, wyjaśnię to później. A sztylet potrzebuje do obrony przed nagłymi atakami demonów. Zdarzają się rzadko ale jeśli już to lepiej jest mieć czym się bronić, prawda? – Mówiąc to patrzył na mnie, chociaż odpowiadał Vic.
- Dobra, ale po co przyszedłeś? – Zapytałam, nie tylko z ciekawości.
- Lacuna sądzi że powinnaś zacząć trening.
- Ale ona przecież wyjechała.Kto miałby go prowadzić?
- Ja, jestem świetny w walce i unikach.- Mówił aroganckim tonem, jakby uważał się za lepszego od innych. Denerwowało mnie to.
- Nie mama wyboru, prawda?
- Niestety nie. – Położył się na łóżku i przymknął oczy.
- Dobra, widzę że nie dasz mi spokoju. Idę się ubrać. Vic, oczywiście idziesz ze mną. – Mówiąc to popatrzyłam na nią. Spoglądała na mnie z wyrzutem ale pokiwała głową. Ruszyłam do garderoby. Zdjęłam koszulę i ubrałam fioletową koszulę w czarną kratkę. Granatowe dżinsy dopasowałam do czarnej bluzy z granatowym futerkiem przy kapturze. Na nogi wciągnęłam wysokie glany i wróciłam do pokoju. Jamie dalej leżał, ale gdy weszłam spojrzał na mnie.
- Idź Vic. Ubieraj się i wychodzimy. – Nie wiedziałam dlaczego nie chce wyjść spod kołdry dopóki nie przypomniałam sobie jej piżamy. Była jasno zielona w szare kotki bawiące się włóczką. Rzuciłam jej szlafrok. Ona ubrała go w mgnieniu oka i pobiegła się przebrać.
- Wyglądasz prawie jak anioł ciemności. – Powiedział gdy Vic tylko zniknęła za drzwiami.
- Czemu prawie?
- Nie masz wycięć na plecach na skrzydła i zapomniałaś chyba tego. – Podał mi rękojeść sztyletu,, którą wczoraj mi podrzucił. Wzięłam ją i włożyłam do kieszeni. Siadłam obok niego.
- To co to za niebezpieczna moc? – Nie wytrzymałam, musiałam wiedzieć.
- Jak już mówiłem, to skomplikowane. Lacuna powiedziała mi że być może masz prorocze sny.
- I co w tym takiego niebezpiecznego?
- Ta moc nie objawiała się u nikogo od ponad 100 lat a jest mocą bardzo pożądaną. Jeśli to prawda, wszyscy będą chcieli mieć cię po swojej stronie, stałabyś się bronią.
- Ale to nie możliwe. Chyba że… Nie.
- Co?
- W noc po imprezie śniliście mi się. Że wchodzicie do czegoś w rodzaju zbrojowni a potem lecicie.
- Tak było. Coś jeszcze?
- Nie, raczej nie. To znaczy że naprawdę mam tą moc?
- Być może. Nic pewnego. – W tej samej chwili Gdy Jamie skończył mówić, Vic weszła do pokoju. Ubrała się w Szaro fioletowe leginsy i fioletową koszulkę. Jej trampki były trochę ubłocone. Zeszliśmy na dół.
- Tato! Wychodzę! – Krzyknęłam w drzwiach.
- Tak bez śniadania? – Zapytał.
- Zjemy na mieście. – Odpowiedziałam i wyszłam z domu. Wsadziłam rękę do kieszeni i dotknęłam rękojeści magicznego sztyletu…
… – Dom dzisiaj jest pusty, przynajmniej na
razie. – Powiedział Jamie gdy weszliśmy do środka. – Mama pojechała na
radę a Megan jakimś cudem wyciągnęła Stevena na zakupy. Dobra, jesteście
może głodne?
Obie zgodnie pokiwałyśmy głowami. Nie zjadłam wczoraj tego jogurtu ani bułki, które wzięłam bo byłam zbyt wyczerpana. Vic też.
- W kuchni na blacie leża jeszcze kanapki z naszego śniadania. Weźcie sobie ile chcecie. – Jamie wskazał nam drogę do kuchni a sam przeszedł przez drzwi w salonie prowadzące do zbrojowni. Kuchnia była przestronna, jasna i nowoczesna. Na półce rzeczywiście stała taca z kilkoma kanapkami. Wzięłam jedną z serem i szynką i zjadłam. Potem wzięłam jeszcze dwie. W momencie gdy kończyłam drugą do kuchni wszedł Jamie obładowany różnego rodzaju bronią. Przy pasie miał 2 miecze. Niósł coś w rodzaju czarnego worka, w którym coś grzechotało. Na plecach miał zawieszony kołczan pełen strzał i 2 łuki.
- No to co? Gotowa? – Zapytał patrząc na mnie.
- Tak. Gdzie będziemy trenowali? – Zaciekawiłam się.
- W ogrodzie. – Zdziwiłam się, od kiedy treningi są w ogrodzie? Słysząc słowo „ogród” wyobrażam sobie trochę kwiatków, może kilka jabłonek i innych drzewek. Ale gdy zobaczyłam to miejsce zmieniłam zdanie. Cały teren był ogrodzony ogromnym murem, wysokim na około 3 metry. Trawa była krótko przycięta i nie było tam ani jednego kwiatka. W ziemię były wbite tarcze. Mur rzucał cień na kawałek z wielkiej powierzchni jaką zajmowało miejsce do treningów widoczne tu zwane ogrodem. Jamie położył pod murem wszystko co miał i zawołał nas do siebie.
- Dobra, Vic możesz gdzieś tutaj sobie usiąść i przypatrywać się treningom. – Po tych słowach zwrócił się do mnie. – Od czego chcesz zacząć?
- Yyyy nie wiem, może łuk? – Powiedziałam po chwili wahania. Jamie wziął z ziemi kołczan i dwa łuki po czym poprowadził mnie do miejsca przed tarczami.
- Do tych tarcz strzelamy. Stań na białej kresce. – Gdy to zrobiłam to pokazał mi jak trzymać łuk. – Dobrze, weź do prawej ręki strzałę i nałóż ją na cięciwę. Jak to zrobisz to napnij ją i wyceluj trochę wyżej niż chcesz trafić i puść. – Zrobiłam wszystko zgodnie z jego zaleceniami, ale strzała wylądowała niedaleko moich stóp. Kolejna też. Popatrzyłam na niego z rezygnacją. Sam wziął łuk i strzelił w sam środek tarczy. Moja strzała znowu ledwo wzniosła się w powietrze.
- Za słabo napinasz cięciwę. Zrób to tak. – Stanął za mną i złapał mnie za ręce. Nie wiem czemu ale po moim ciele przebiegł dreszcz. On na szczęście tego nie wyczuł tylko napiął mocno łuk i wystrzelił. Strzała poleciała dalej i wbiła się w tarczę prawie w środek. Kolejna, tym razem wystrzelona tylko przeze mnie wbiła się w prawie to samo miejsce. Po kolejnych 6 strzałach trafiłam w środek.
- Świetnie. – Powiedział Jamie i zabrał łuki. Przyniósł worek, którego zawartość mnie ciekawiła. Wysypał ją. W środku były noże.
- Rzucanie nożami do celu. Pomocne w walce. Po prostu weź nóż i rzuć jak najmocniej, tyle że wyżej niż chcesz trafić. – On tak zrobił i znowu za pierwszym razem wbił nóż w sam środek tarczy. Ale na szczęście ja nie okazałam się gorsza. Trzy z czterech noży trafiły w sam środek. Jamie sądząc po minie był zaskoczony, ale ja nie. Kiedyś na obozie ćwiczyliśmy rzucanie nożami. W tym jestem wytrenowana.
- Co? – Zapytałam sarkastycznym tonem Jamie’go. – Dobra, kiedyś to ćwiczyłam, na obozie.
- Aha. – Pozbierał noże i zaniósł je i wymienił na miecze, podał mi jeden.
- Weź do tego swój sztylet. Miecz do prawej ręki a sztylet do lewej. Pamiętaj, to tylko trening, nie robimy sobie krzywdy naprawdę. – Polecił. Miecz był ciężki i zimny, całkowicie inaczej niż sztylet, który był lekki i nagrzał się w mojej kieszeni. Ostrze się wysunęło i zastanawiałam się tylko czy dobrze złapałam miecz. Pomyślałam ze tak, bo Jamie na pewno powiedział by gdyby coś było nie tak. Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Nagle on zaatakował. Odepchnęłam atak mieczem i cofnęłam się trochę robiąc unik. Zaatakował ponownie a ja cięłam go w rękę, całkiem nieświadomie rozcinając mu dłoń. zdziwiony wypuścił sztylet i powalił mnie na ziemię. Przystawił mi miecz do gardła i widząc moją przerażoną minę zaczął się śmiać.
- Co cię tak bawi? – Zapytałam sapiąc po walce.
- Mówiłem że to tylko trening? – Zapytał z rozbawieniem w głosie. Podniósł lewą rękę, która mocno krwawiła.
- To ty chcesz mnie zabić. – Wysapałam.
- Nie, wcale nie, ja się tylko broniłem. – Mówią to zszedł ze mnie i podał mi rękę pomagając mi wstać. Otrzepałam się z trawy i popatrzyłam ze zmartwieniem na jego rękę.
- Przepraszam. – Powiedziałam.
- Nie szkodzi, to mi zniknie za jakieś 2 dni, szybkie zdrowienie, taki bonus. Ale na razie zakrwawiłem mamie trawnik. Nie będzie zachwycona. – W czasie, w którym to mówił przypomniałam sobie dzisiejszy sen, Sen, który przed chwila stał się rzeczywistością.
- Co jest? – Zapytał mnie kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Ja to już widziałam. – Powiedziałam i poszłam w stronę muru, gdzie siedziała Vic.
- Co? – Zapytał mnie.Vic się popatrzyła i wstała.
- Co jest? – Spytała jakby właśnie się obudziła.
- Ja to już widziałam. – Powtórzyłam. – We śnie, dzisiaj w nocy śnił mi się nasz trening. A dokładnie część treningu. Moment, w którym zaczynamy walczyć.- Oboje patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Pierwszy otrząsnął się Jamie.
- O tym mówiła mama. Czyli to jednak prawda. Nie wierzyłem jej ale skoro na prawdę tak jest to masz niesamowitą moc i teraz wszyscy będą chcieli mieć cię po swojej stronie.
- Jscy wszyscy i po jakich stronach?
- Demony i Anioły. Staniesz się niebezpieczną bronią, bo możesz przewidzieć każdy następny ruch przeciwnika. – Tego było już za wiele, te słowa sprawiły że zrobiło mi się słabo. Siadłam na trawie i oparłam się o mur. Jamie i Vic siedli koło mnie. Ja miałabym być niebezpieczną bronią? Ja stanę się niebezpieczna bronią? A może już nią jestem? …
Obie zgodnie pokiwałyśmy głowami. Nie zjadłam wczoraj tego jogurtu ani bułki, które wzięłam bo byłam zbyt wyczerpana. Vic też.
- W kuchni na blacie leża jeszcze kanapki z naszego śniadania. Weźcie sobie ile chcecie. – Jamie wskazał nam drogę do kuchni a sam przeszedł przez drzwi w salonie prowadzące do zbrojowni. Kuchnia była przestronna, jasna i nowoczesna. Na półce rzeczywiście stała taca z kilkoma kanapkami. Wzięłam jedną z serem i szynką i zjadłam. Potem wzięłam jeszcze dwie. W momencie gdy kończyłam drugą do kuchni wszedł Jamie obładowany różnego rodzaju bronią. Przy pasie miał 2 miecze. Niósł coś w rodzaju czarnego worka, w którym coś grzechotało. Na plecach miał zawieszony kołczan pełen strzał i 2 łuki.
- No to co? Gotowa? – Zapytał patrząc na mnie.
- Tak. Gdzie będziemy trenowali? – Zaciekawiłam się.
- W ogrodzie. – Zdziwiłam się, od kiedy treningi są w ogrodzie? Słysząc słowo „ogród” wyobrażam sobie trochę kwiatków, może kilka jabłonek i innych drzewek. Ale gdy zobaczyłam to miejsce zmieniłam zdanie. Cały teren był ogrodzony ogromnym murem, wysokim na około 3 metry. Trawa była krótko przycięta i nie było tam ani jednego kwiatka. W ziemię były wbite tarcze. Mur rzucał cień na kawałek z wielkiej powierzchni jaką zajmowało miejsce do treningów widoczne tu zwane ogrodem. Jamie położył pod murem wszystko co miał i zawołał nas do siebie.
- Dobra, Vic możesz gdzieś tutaj sobie usiąść i przypatrywać się treningom. – Po tych słowach zwrócił się do mnie. – Od czego chcesz zacząć?
- Yyyy nie wiem, może łuk? – Powiedziałam po chwili wahania. Jamie wziął z ziemi kołczan i dwa łuki po czym poprowadził mnie do miejsca przed tarczami.
- Do tych tarcz strzelamy. Stań na białej kresce. – Gdy to zrobiłam to pokazał mi jak trzymać łuk. – Dobrze, weź do prawej ręki strzałę i nałóż ją na cięciwę. Jak to zrobisz to napnij ją i wyceluj trochę wyżej niż chcesz trafić i puść. – Zrobiłam wszystko zgodnie z jego zaleceniami, ale strzała wylądowała niedaleko moich stóp. Kolejna też. Popatrzyłam na niego z rezygnacją. Sam wziął łuk i strzelił w sam środek tarczy. Moja strzała znowu ledwo wzniosła się w powietrze.
- Za słabo napinasz cięciwę. Zrób to tak. – Stanął za mną i złapał mnie za ręce. Nie wiem czemu ale po moim ciele przebiegł dreszcz. On na szczęście tego nie wyczuł tylko napiął mocno łuk i wystrzelił. Strzała poleciała dalej i wbiła się w tarczę prawie w środek. Kolejna, tym razem wystrzelona tylko przeze mnie wbiła się w prawie to samo miejsce. Po kolejnych 6 strzałach trafiłam w środek.
- Świetnie. – Powiedział Jamie i zabrał łuki. Przyniósł worek, którego zawartość mnie ciekawiła. Wysypał ją. W środku były noże.
- Rzucanie nożami do celu. Pomocne w walce. Po prostu weź nóż i rzuć jak najmocniej, tyle że wyżej niż chcesz trafić. – On tak zrobił i znowu za pierwszym razem wbił nóż w sam środek tarczy. Ale na szczęście ja nie okazałam się gorsza. Trzy z czterech noży trafiły w sam środek. Jamie sądząc po minie był zaskoczony, ale ja nie. Kiedyś na obozie ćwiczyliśmy rzucanie nożami. W tym jestem wytrenowana.
- Co? – Zapytałam sarkastycznym tonem Jamie’go. – Dobra, kiedyś to ćwiczyłam, na obozie.
- Aha. – Pozbierał noże i zaniósł je i wymienił na miecze, podał mi jeden.
- Weź do tego swój sztylet. Miecz do prawej ręki a sztylet do lewej. Pamiętaj, to tylko trening, nie robimy sobie krzywdy naprawdę. – Polecił. Miecz był ciężki i zimny, całkowicie inaczej niż sztylet, który był lekki i nagrzał się w mojej kieszeni. Ostrze się wysunęło i zastanawiałam się tylko czy dobrze złapałam miecz. Pomyślałam ze tak, bo Jamie na pewno powiedział by gdyby coś było nie tak. Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Nagle on zaatakował. Odepchnęłam atak mieczem i cofnęłam się trochę robiąc unik. Zaatakował ponownie a ja cięłam go w rękę, całkiem nieświadomie rozcinając mu dłoń. zdziwiony wypuścił sztylet i powalił mnie na ziemię. Przystawił mi miecz do gardła i widząc moją przerażoną minę zaczął się śmiać.
- Co cię tak bawi? – Zapytałam sapiąc po walce.
- Mówiłem że to tylko trening? – Zapytał z rozbawieniem w głosie. Podniósł lewą rękę, która mocno krwawiła.
- To ty chcesz mnie zabić. – Wysapałam.
- Nie, wcale nie, ja się tylko broniłem. – Mówią to zszedł ze mnie i podał mi rękę pomagając mi wstać. Otrzepałam się z trawy i popatrzyłam ze zmartwieniem na jego rękę.
- Przepraszam. – Powiedziałam.
- Nie szkodzi, to mi zniknie za jakieś 2 dni, szybkie zdrowienie, taki bonus. Ale na razie zakrwawiłem mamie trawnik. Nie będzie zachwycona. – W czasie, w którym to mówił przypomniałam sobie dzisiejszy sen, Sen, który przed chwila stał się rzeczywistością.
- Co jest? – Zapytał mnie kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Ja to już widziałam. – Powiedziałam i poszłam w stronę muru, gdzie siedziała Vic.
- Co? – Zapytał mnie.Vic się popatrzyła i wstała.
- Co jest? – Spytała jakby właśnie się obudziła.
- Ja to już widziałam. – Powtórzyłam. – We śnie, dzisiaj w nocy śnił mi się nasz trening. A dokładnie część treningu. Moment, w którym zaczynamy walczyć.- Oboje patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Pierwszy otrząsnął się Jamie.
- O tym mówiła mama. Czyli to jednak prawda. Nie wierzyłem jej ale skoro na prawdę tak jest to masz niesamowitą moc i teraz wszyscy będą chcieli mieć cię po swojej stronie.
- Jscy wszyscy i po jakich stronach?
- Demony i Anioły. Staniesz się niebezpieczną bronią, bo możesz przewidzieć każdy następny ruch przeciwnika. – Tego było już za wiele, te słowa sprawiły że zrobiło mi się słabo. Siadłam na trawie i oparłam się o mur. Jamie i Vic siedli koło mnie. Ja miałabym być niebezpieczną bronią? Ja stanę się niebezpieczna bronią? A może już nią jestem? …
wtorek, 17 września 2013
Część 4
… Gdy wróciłam pod galerię było już bardzo
późno i robiło się ciemno. Jamie postanowił mnie odprowadzić. Jak tylko
zobaczyłam Vic siedzącą na ławce z telefonem w ręce wiedziałam że się o
mnie martwiła.
- Jamie, będę jej musiała powiedzieć. Mogę prawda? – Bałam się tego zrobić i liczyłam na poparcie u niego.
- Nie złożyłaś przysięgi przed radą tak jak my, nic cię nie wiąże. Możesz jej powiedzieć. – Gdy tylko wypowiedział te słowa odetchnęłam z ulgą. Nie mogłabym tego przed nią ukrywać. Szybko ruszyłam w stronę ławki , na której siedziała przyjaciółka. Stanęłam przed nią a ona popatrzyła się na mnie.
- Gdzie ty tyle byłaś? I co on robi z tobą? – Mówiąc to wskazała głową na Jamie’go. Jej głos był pełen wyrzutów. Nie wiedziałam od czego zacząć. Wzięłam głęboki wdech i siadłam koło Vic.
- Posłuchaj mnie. Mam ci coś ważnego do powiedzeni. – Po tych słowach zaczęłam opowiadać o wszystkim co się wydarzyło. Vic słuchała z lekko otwartymi ustami. Gdy skończyłam patrzyła się na mnie dziwnie.
- To niemożliwe – Odezwała się w końcu.
- Niestety jest. Pokarzę ci – Zdjęłam kurtkę, bo bałam się że ja też porwę. Megan obiecała mi że przerobi moje ubrania tak że z tyłu będą 2 dziury na skrzydła ale żaden człowiek nie będzie ich widział. Zrobiłam to co wcześniej u Jamie’go. Pomyślałam że bardzo potrzebuję skrzydeł. Teraz mrowienie przyszło szybciej. Poczułam jak skrzydła się wysuwają. Popatrzyłam na Vic, która wydawała się bardzo zszokowana. Odwróciłam się i zobaczyłam Jamie’go opierającego się o latarnię. Vic się zerwała.
- Co to ma być?! – Wykrzyknęła.
- Cicho, przecież mówiłam. Okazało się że nie jestem człowiekiem takim jak ty.
- I co? Teraz wszyscy ludzie widzą cię ze skrzydłami? – Co prawda na placu nie było prawie nikogo. Jeden ochroniarz stał pod drzwiami sklepu jubilerskiego, ale zdawał się nie zwracać na nas uwagi.
- Nie, pod postacią Anioła nie widzi mnie żaden człowiek.
- To czemu ja cię widzę? – Zapytała Vic. Nad tym się nie zastanawiałam.
- Widzisz ją bo znasz prawdę. – Powiedział Jamie, który właśnie do nas podszedł. Postanowiłam zwinąć skrzydła, bo miałam wrażenie że stresuję nimi Vic.
- I jesteście jedynymi magicznymi stworzeniami na świecie tak? No oprócz demonów. – Zapytała Vic gdy siadłam koło niej.
- Oczywiście że nie. – Odpowiedział głosem eksperta Jamie. – Są wampiry, wilkołaki, skrzaty, wróżki, elfy, czarownicy, syreny i duchy.
- Nigdy niczego takiego nie widziałam. – Na pewno bym coś takiego pamiętała, pomyślałam.
- Nie, po prostu tego nie dostrzegałaś. Wróżki, elfy i skrzaty zamieszkują lasy lub parki. Syreny rzeki, na przykład East River. Duchy błąkają się po cmentarzach. Wampiry zazwyczaj w dzień przesiadują w starych budynkach albo na opuszczonych budowach, a w nocy polują. Wilkołaki są wszędzie tak jak Anioły Ciemności i czarownicy. Ale Aniołów jest o wiele mniej niż wilkołaków. A Wróżki latają tu i tam lecz tylko w nocy. W dzień zamieszkują świat, który stworzyły pod ziemią. Świat jest inny gdy wiesz o jego cudach. A nie każdemu jest pisane o nich wiedzieć. – Jamie skończył mówić w momencie gdy słońce schowało się za horyzontem.
- Powinnyśmy już iść do domu. Mama kazała mi być przed zmrokiem. Vic, pamiętasz? Dzisiaj miałaś u mnie spać. – powiedziałam wstając z ławki.
- Dobra. Chodźmy. Jeszcze muszę wziąć rzeczy i poukładać sobie wszystko. Chyba to do mnie nie dociera.
- Dobra, to chodź. Do zobaczenia. – Powiedziałam do Jamie’go kiedy ruszyłyśmy chodnikiem. Zobaczyłam jeszcze jak rozwija skrzydła i wzbija się w powietrze.
Gdy dotarłyśmy do mojego domu, było już ciemno. Mama na pewno się zdenerwuje się, tym że tak późno wróciłam. Powoli otworzyłam drzwi i zobaczyłam że mama i tata siedzą na kanapie przed telewizorem i oglądają jakiś film z Johnnym Deppem. Odwrócili się w chwili gdy zapaliłam światło w przedpokoju.
- Dobry wieczór. – Powiedziała Vic stając w salonie.
- O której miałaś wrócić? – Zapytała mama bez przywitania z moją przyjaciółką. Patrzyła na mnie tym złowrogim wzrokiem i czekała na odpowiedź.
- O zmroku. – Odpowiedziałam wbijając wzrok w podłogę jak to miałam w zwyczaju, gdy zrobiłam coś inaczej niż chcieli rodzice.
- Właśnie, o zmroku a jest już całkiem ciemno! Wytłumacz, czemu jesteś później? – Dociekała mama. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie mogłam wyjawić że byłam w domu pełnym Aniołów Ciemności i tylko to mnie zatrzymało. Nie mogłam w ogóle powiedzieć że byłam u kogoś obcego bo mama dostała by szału.
- Ja, no wiesz, byłam z Vic i spotkałyśmy kolegę. Zagadaliśmy się. – Nie było to do końca kłamstwem.
- Jakiego kolegę? – Nie odpuszczała.
- Takiego nowego chłopaka, nazywa się Jamie i przeprowadził się tu niedawno. Jest całkiem spoko. – Vic stała zadziwiająco cicho. Normalnie lubię jak nawija, ale w tej chwili dziękowałam jej że nie odzywała się.
- Nie mam już do ciebie siły. Zjedźcie kolację i idźcie spać. Materac dla Vic już jest nadmuchany. – W końcu odpuściła. Poszłyśmy do kuchni, wzięłyśmy po jogurcie i bułce i poszłyśmy do mojego pokoju. W środku wszystko wydawało się takie jak zawsze. Czerwone ściany z czarnymi meblami, czarna, wypolerowana podłoga, biały sufit. Ale ja dostrzegłam Otwarte na oścież okno i małe zawiniątko leżące na łóżku, do którego była przymocowana karteczka. „Zapomniałem ci to dać. Będę czół się lepiej, jeśli będę wiedział że masz to przy sobie. Pomyśl tylko że potrzebujesz broni. Jamie”
Odwinęłam papier i wzięłam do ręki coś co przypominało rękojeść broni. Było czarne z jednym czerwonym kryształkiem na końcu. Potrzebuję broni, pomyślałam i w mgnieniu oka z rękojeści wysunęło się ostrze sztyletu. Było ostre jak brzytwa. Vic patrzyła się na nie a ja nie miałam pojęcia po co mi to. Ale jeśli Jamie uważa że jest mi potrzebne, tak też musiało być. W papierze, w którym był zapakowany sztylet, leżała jeszcze jedna karteczka. Mniejsza od tamtej. Rozłożyłam ją i przeczytałam to co na niej pisało. „Uważaj na siebie. Moja mama wyczuła że masz jedną, bardzo niebezpieczną moc. Musimy jeszcze to potwierdzić. Pogadamy jutro. Proszę, noś go przy sobie. Jamie” …
- Jamie, będę jej musiała powiedzieć. Mogę prawda? – Bałam się tego zrobić i liczyłam na poparcie u niego.
- Nie złożyłaś przysięgi przed radą tak jak my, nic cię nie wiąże. Możesz jej powiedzieć. – Gdy tylko wypowiedział te słowa odetchnęłam z ulgą. Nie mogłabym tego przed nią ukrywać. Szybko ruszyłam w stronę ławki , na której siedziała przyjaciółka. Stanęłam przed nią a ona popatrzyła się na mnie.
- Gdzie ty tyle byłaś? I co on robi z tobą? – Mówiąc to wskazała głową na Jamie’go. Jej głos był pełen wyrzutów. Nie wiedziałam od czego zacząć. Wzięłam głęboki wdech i siadłam koło Vic.
- Posłuchaj mnie. Mam ci coś ważnego do powiedzeni. – Po tych słowach zaczęłam opowiadać o wszystkim co się wydarzyło. Vic słuchała z lekko otwartymi ustami. Gdy skończyłam patrzyła się na mnie dziwnie.
- To niemożliwe – Odezwała się w końcu.
- Niestety jest. Pokarzę ci – Zdjęłam kurtkę, bo bałam się że ja też porwę. Megan obiecała mi że przerobi moje ubrania tak że z tyłu będą 2 dziury na skrzydła ale żaden człowiek nie będzie ich widział. Zrobiłam to co wcześniej u Jamie’go. Pomyślałam że bardzo potrzebuję skrzydeł. Teraz mrowienie przyszło szybciej. Poczułam jak skrzydła się wysuwają. Popatrzyłam na Vic, która wydawała się bardzo zszokowana. Odwróciłam się i zobaczyłam Jamie’go opierającego się o latarnię. Vic się zerwała.
- Co to ma być?! – Wykrzyknęła.
- Cicho, przecież mówiłam. Okazało się że nie jestem człowiekiem takim jak ty.
- I co? Teraz wszyscy ludzie widzą cię ze skrzydłami? – Co prawda na placu nie było prawie nikogo. Jeden ochroniarz stał pod drzwiami sklepu jubilerskiego, ale zdawał się nie zwracać na nas uwagi.
- Nie, pod postacią Anioła nie widzi mnie żaden człowiek.
- To czemu ja cię widzę? – Zapytała Vic. Nad tym się nie zastanawiałam.
- Widzisz ją bo znasz prawdę. – Powiedział Jamie, który właśnie do nas podszedł. Postanowiłam zwinąć skrzydła, bo miałam wrażenie że stresuję nimi Vic.
- I jesteście jedynymi magicznymi stworzeniami na świecie tak? No oprócz demonów. – Zapytała Vic gdy siadłam koło niej.
- Oczywiście że nie. – Odpowiedział głosem eksperta Jamie. – Są wampiry, wilkołaki, skrzaty, wróżki, elfy, czarownicy, syreny i duchy.
- Nigdy niczego takiego nie widziałam. – Na pewno bym coś takiego pamiętała, pomyślałam.
- Nie, po prostu tego nie dostrzegałaś. Wróżki, elfy i skrzaty zamieszkują lasy lub parki. Syreny rzeki, na przykład East River. Duchy błąkają się po cmentarzach. Wampiry zazwyczaj w dzień przesiadują w starych budynkach albo na opuszczonych budowach, a w nocy polują. Wilkołaki są wszędzie tak jak Anioły Ciemności i czarownicy. Ale Aniołów jest o wiele mniej niż wilkołaków. A Wróżki latają tu i tam lecz tylko w nocy. W dzień zamieszkują świat, który stworzyły pod ziemią. Świat jest inny gdy wiesz o jego cudach. A nie każdemu jest pisane o nich wiedzieć. – Jamie skończył mówić w momencie gdy słońce schowało się za horyzontem.
- Powinnyśmy już iść do domu. Mama kazała mi być przed zmrokiem. Vic, pamiętasz? Dzisiaj miałaś u mnie spać. – powiedziałam wstając z ławki.
- Dobra. Chodźmy. Jeszcze muszę wziąć rzeczy i poukładać sobie wszystko. Chyba to do mnie nie dociera.
- Dobra, to chodź. Do zobaczenia. – Powiedziałam do Jamie’go kiedy ruszyłyśmy chodnikiem. Zobaczyłam jeszcze jak rozwija skrzydła i wzbija się w powietrze.
Gdy dotarłyśmy do mojego domu, było już ciemno. Mama na pewno się zdenerwuje się, tym że tak późno wróciłam. Powoli otworzyłam drzwi i zobaczyłam że mama i tata siedzą na kanapie przed telewizorem i oglądają jakiś film z Johnnym Deppem. Odwrócili się w chwili gdy zapaliłam światło w przedpokoju.
- Dobry wieczór. – Powiedziała Vic stając w salonie.
- O której miałaś wrócić? – Zapytała mama bez przywitania z moją przyjaciółką. Patrzyła na mnie tym złowrogim wzrokiem i czekała na odpowiedź.
- O zmroku. – Odpowiedziałam wbijając wzrok w podłogę jak to miałam w zwyczaju, gdy zrobiłam coś inaczej niż chcieli rodzice.
- Właśnie, o zmroku a jest już całkiem ciemno! Wytłumacz, czemu jesteś później? – Dociekała mama. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie mogłam wyjawić że byłam w domu pełnym Aniołów Ciemności i tylko to mnie zatrzymało. Nie mogłam w ogóle powiedzieć że byłam u kogoś obcego bo mama dostała by szału.
- Ja, no wiesz, byłam z Vic i spotkałyśmy kolegę. Zagadaliśmy się. – Nie było to do końca kłamstwem.
- Jakiego kolegę? – Nie odpuszczała.
- Takiego nowego chłopaka, nazywa się Jamie i przeprowadził się tu niedawno. Jest całkiem spoko. – Vic stała zadziwiająco cicho. Normalnie lubię jak nawija, ale w tej chwili dziękowałam jej że nie odzywała się.
- Nie mam już do ciebie siły. Zjedźcie kolację i idźcie spać. Materac dla Vic już jest nadmuchany. – W końcu odpuściła. Poszłyśmy do kuchni, wzięłyśmy po jogurcie i bułce i poszłyśmy do mojego pokoju. W środku wszystko wydawało się takie jak zawsze. Czerwone ściany z czarnymi meblami, czarna, wypolerowana podłoga, biały sufit. Ale ja dostrzegłam Otwarte na oścież okno i małe zawiniątko leżące na łóżku, do którego była przymocowana karteczka. „Zapomniałem ci to dać. Będę czół się lepiej, jeśli będę wiedział że masz to przy sobie. Pomyśl tylko że potrzebujesz broni. Jamie”
Odwinęłam papier i wzięłam do ręki coś co przypominało rękojeść broni. Było czarne z jednym czerwonym kryształkiem na końcu. Potrzebuję broni, pomyślałam i w mgnieniu oka z rękojeści wysunęło się ostrze sztyletu. Było ostre jak brzytwa. Vic patrzyła się na nie a ja nie miałam pojęcia po co mi to. Ale jeśli Jamie uważa że jest mi potrzebne, tak też musiało być. W papierze, w którym był zapakowany sztylet, leżała jeszcze jedna karteczka. Mniejsza od tamtej. Rozłożyłam ją i przeczytałam to co na niej pisało. „Uważaj na siebie. Moja mama wyczuła że masz jedną, bardzo niebezpieczną moc. Musimy jeszcze to potwierdzić. Pogadamy jutro. Proszę, noś go przy sobie. Jamie” …
niedziela, 15 września 2013
Część 3
… Podeszłam do stolika i bez słowa odsunęłam krzesło, po czym na nie usiadłam. Jamie podniósł głowę i blado się uśmiechnął.
- Co ci się stało? – Nie wytrzymałam.
- Jakby to powiedzieć. Miałem wypadek.
- Jaki wypadek i kiedy? – Sama nie wiedziałam dlaczego tak się o to martwię.
- Wczoraj wyszedłem wcześniej z imprezy bo mama po mnie zadzwoniła. Jak przechodziłem przez ulicę to jakiś wariat mnie potrącił, ale już jest dobrze. - Znowu na mnie popatrzył, lecz jego wzrok się zmienił. Patrzył mi prosto w oczy z mieszaniną zaciekawienia i zdziwienia. Spuściłam wzrok i wydukałam tylko – Dobrze że nic poważnego ci się nie stało. – Na całe szczęście przyszła Vic niosąc 2 kubki z kawą i po ciastku. Postawiła te rzeczy na stoliku i popatrzyła na Jamie’go.
- Co ci jest? – Zapytała.
- Miałem wypadek. – Tylko tyle powiedział, wyją telefon i zajął się pisaniem. Na szczęście Vic nie wygadała mu o piórze i moim śnie. Popijałam małymi łykami gorącą kawę i co chwilę zerkałam na Jamie’go. Nie miałam pojęcia dlaczego to robię. Będąc w jego pobliżu czułam się bezpiecznie. Chociaż znam go dopiero drugi dzień czuję się jakbym znała go całe życie. Po mniej więcej 1 godzinie wyszłyśmy z kawiarni. Czułam na sobie wzrok Jamie’go gdy wychodziłam. Obie weszłyśmy do sklepu. Vic przymierzyła dżinsy, wyglądała w nich całkiem ładnie, ale nie miałam dzisiaj głowy do zakupów. Odwróciłam głowę i zobaczyłam coś czego nie spodziewałam się zobaczyć. Jamie biegł korytarzem. Sama nie wiedziałam dlaczego to robię ale rzuciłam się za nim. Vic krzyknęła żebym wracała, ale nie chciałam, nie mogłam. On mnie nie zobaczył, tylko wybiegł z galerii i ruszył dalej zatłoczonymi ulicami. Jeszcze wczoraj bym nie uwierzyła że mogę tak szybko biegać. Do tego prawie nie czułam zmęczenia. Jamie wbiegł do starego parku, gdzie miał powstać zupełnie nowy. Cały teren był otoczony taśmą ale on i tak ją przekroczył. Ja zrobiłam to samo. Gdy tylko znalazłam się za taśmą Jamie rozwiną skrzydła. Były identyczne do tych z mojego snu. A może dalej śnie? Wyją z kieszeni coś co wyglądało jak rękojeść miecza i nagle wystrzeliło z niej ostrze. Biegliśmy jeszcze kawałek, dobiegliśmy do polany, na której stały jeszcze 2 osoby, także uskrzydlone. Rozpoznałam ich. Stała tam dziewczyna o blond włosach z klubu Hades i brunet o imieniu Steven, który mi się śnił. Każdy trzymał jakąś broń. Schowałam się za drzewem, tak żeby nikt ze zgromadzonych mnie nie zobaczył. Nagle usłyszałam za plecami coś w rodzaju dyszenia. Odwróciłam się powoli, bojąc się co zobaczę. Nade mną stał potwór. Był strasznie blady, zamiast ust miał czarną dziurę, z której ziała pustka. Ramiona przekształcały się w macki a z przyssawek na nich wyłaniały się małe ząbki. Krzyknęłam i osunęłam się po drzewie na ziemię. W tej samej chwili za stworem stanął Jamie. Potwór się odwrócił i Jamie przebił go mieczem. Trysnęła czarna krew a demon dosłownie wyparował. Patrzyłam przerażonymi oczami na całą scenę. On przyglądał mi się ze strachem. Dopiero gdy Megan krzyknęła on szybko zerwał się w powietrze i poleciał na polankę. Byłam wyczerpana i przerażona, nie wychyliłam się nawet zza drzewa. Po dłuższej chwili stanęła przede mną cała trójka. Megan miała ranę na nodze a Steven starł z dłoni krew demona, pod którą widniała rana. Jamie podał mi rękę i pomógł wstać. Jego dłoń była ciepła i nie wiedziałam czy chcę ją puścić, lecz on mnie uprzedził.
- Co to było? – Wykrztusiłam.
- To był demon – Powiedziała Megan cichym ale za to pięknym i melodyjnym głosem. Oparłam się o drzewo i na chwilę zamknęłam oczy.
- Wszystko w porządku? – Zapytał wyraźnie zaniepokojonym głosem Jamie. Dotknął mojego ramienia a ja na niego popatrzyłam.
- Tak – Odpowiedziałam drżącym głosem. – A wy kim jesteście?
- Aniołami ciemności – Odezwał się Steven – Potomkami ludzi, których nie wpuszczono do nieba ani piekła, zesłanymi ponownie na ziemię aby odkupić grzechy przez eliminowanie zła. -
Popatrzyłam się w jego oczy, były identyczne jak moje. Czarne ze złotymi plamkami.
- Zabierzemy cię do Lacuny – Powiedział Steven i odwrócił się.
- Do kogo? I po co? – Miałam wrażenie że ziemia się pode mną ugina.
- Do naszej matki, mojej i Megi – Odparł Jamie – Nie masz się czego bać, po prostu nie powinnaś widzieć tego demona ani nas gdy jesteśmy pod postacią aniołów, żaden człowiek nas nie widzi a ty tak. Ona będzie wiedziała czym jesteś.
- Jak to czym jestem? Jestem sobą, zwykłą dziewczyną!
- Cicho bądź i chodź do mnie – Jamie rozłożył ramiona i wskazał gestem że mam do niego podejść.
- Po co?
- Zaufaj nam – Podeszłam do niego. On złapał mnie od tyłu pod ramionami i nagle wznieśliśmy się w powietrze. Pierwsze uczucie było straszne. Szybkie poderwanie się w powietrze doprowadziło mnie do mdłości. Krzyknęłam. W tej samej chwili Jamie wyrównał lot i pędziliśmy przed siebie z niesamowitą szybkością na wielkiej wysokości.
- Nie krzycz, przecież cię nie upuszczę – Powiedział Jamie śmiejąc się cicho. W chwili gdy to powiedział przestałam się bać. Stało się cudownie. Leciałam! Wiatr smagał mi twarz a ja z uśmiechem spoglądałam we wszystkie strony. Za nami lecieli Steven i Megan. Leciałam! Powtarzałam sobie w myślach. Leciałam w ramionach Jamie’go!…
- Co ci się stało? – Nie wytrzymałam.
- Jakby to powiedzieć. Miałem wypadek.
- Jaki wypadek i kiedy? – Sama nie wiedziałam dlaczego tak się o to martwię.
- Wczoraj wyszedłem wcześniej z imprezy bo mama po mnie zadzwoniła. Jak przechodziłem przez ulicę to jakiś wariat mnie potrącił, ale już jest dobrze. - Znowu na mnie popatrzył, lecz jego wzrok się zmienił. Patrzył mi prosto w oczy z mieszaniną zaciekawienia i zdziwienia. Spuściłam wzrok i wydukałam tylko – Dobrze że nic poważnego ci się nie stało. – Na całe szczęście przyszła Vic niosąc 2 kubki z kawą i po ciastku. Postawiła te rzeczy na stoliku i popatrzyła na Jamie’go.
- Co ci jest? – Zapytała.
- Miałem wypadek. – Tylko tyle powiedział, wyją telefon i zajął się pisaniem. Na szczęście Vic nie wygadała mu o piórze i moim śnie. Popijałam małymi łykami gorącą kawę i co chwilę zerkałam na Jamie’go. Nie miałam pojęcia dlaczego to robię. Będąc w jego pobliżu czułam się bezpiecznie. Chociaż znam go dopiero drugi dzień czuję się jakbym znała go całe życie. Po mniej więcej 1 godzinie wyszłyśmy z kawiarni. Czułam na sobie wzrok Jamie’go gdy wychodziłam. Obie weszłyśmy do sklepu. Vic przymierzyła dżinsy, wyglądała w nich całkiem ładnie, ale nie miałam dzisiaj głowy do zakupów. Odwróciłam głowę i zobaczyłam coś czego nie spodziewałam się zobaczyć. Jamie biegł korytarzem. Sama nie wiedziałam dlaczego to robię ale rzuciłam się za nim. Vic krzyknęła żebym wracała, ale nie chciałam, nie mogłam. On mnie nie zobaczył, tylko wybiegł z galerii i ruszył dalej zatłoczonymi ulicami. Jeszcze wczoraj bym nie uwierzyła że mogę tak szybko biegać. Do tego prawie nie czułam zmęczenia. Jamie wbiegł do starego parku, gdzie miał powstać zupełnie nowy. Cały teren był otoczony taśmą ale on i tak ją przekroczył. Ja zrobiłam to samo. Gdy tylko znalazłam się za taśmą Jamie rozwiną skrzydła. Były identyczne do tych z mojego snu. A może dalej śnie? Wyją z kieszeni coś co wyglądało jak rękojeść miecza i nagle wystrzeliło z niej ostrze. Biegliśmy jeszcze kawałek, dobiegliśmy do polany, na której stały jeszcze 2 osoby, także uskrzydlone. Rozpoznałam ich. Stała tam dziewczyna o blond włosach z klubu Hades i brunet o imieniu Steven, który mi się śnił. Każdy trzymał jakąś broń. Schowałam się za drzewem, tak żeby nikt ze zgromadzonych mnie nie zobaczył. Nagle usłyszałam za plecami coś w rodzaju dyszenia. Odwróciłam się powoli, bojąc się co zobaczę. Nade mną stał potwór. Był strasznie blady, zamiast ust miał czarną dziurę, z której ziała pustka. Ramiona przekształcały się w macki a z przyssawek na nich wyłaniały się małe ząbki. Krzyknęłam i osunęłam się po drzewie na ziemię. W tej samej chwili za stworem stanął Jamie. Potwór się odwrócił i Jamie przebił go mieczem. Trysnęła czarna krew a demon dosłownie wyparował. Patrzyłam przerażonymi oczami na całą scenę. On przyglądał mi się ze strachem. Dopiero gdy Megan krzyknęła on szybko zerwał się w powietrze i poleciał na polankę. Byłam wyczerpana i przerażona, nie wychyliłam się nawet zza drzewa. Po dłuższej chwili stanęła przede mną cała trójka. Megan miała ranę na nodze a Steven starł z dłoni krew demona, pod którą widniała rana. Jamie podał mi rękę i pomógł wstać. Jego dłoń była ciepła i nie wiedziałam czy chcę ją puścić, lecz on mnie uprzedził.
- Co to było? – Wykrztusiłam.
- To był demon – Powiedziała Megan cichym ale za to pięknym i melodyjnym głosem. Oparłam się o drzewo i na chwilę zamknęłam oczy.
- Wszystko w porządku? – Zapytał wyraźnie zaniepokojonym głosem Jamie. Dotknął mojego ramienia a ja na niego popatrzyłam.
- Tak – Odpowiedziałam drżącym głosem. – A wy kim jesteście?
- Aniołami ciemności – Odezwał się Steven – Potomkami ludzi, których nie wpuszczono do nieba ani piekła, zesłanymi ponownie na ziemię aby odkupić grzechy przez eliminowanie zła. -
Popatrzyłam się w jego oczy, były identyczne jak moje. Czarne ze złotymi plamkami.
- Zabierzemy cię do Lacuny – Powiedział Steven i odwrócił się.
- Do kogo? I po co? – Miałam wrażenie że ziemia się pode mną ugina.
- Do naszej matki, mojej i Megi – Odparł Jamie – Nie masz się czego bać, po prostu nie powinnaś widzieć tego demona ani nas gdy jesteśmy pod postacią aniołów, żaden człowiek nas nie widzi a ty tak. Ona będzie wiedziała czym jesteś.
- Jak to czym jestem? Jestem sobą, zwykłą dziewczyną!
- Cicho bądź i chodź do mnie – Jamie rozłożył ramiona i wskazał gestem że mam do niego podejść.
- Po co?
- Zaufaj nam – Podeszłam do niego. On złapał mnie od tyłu pod ramionami i nagle wznieśliśmy się w powietrze. Pierwsze uczucie było straszne. Szybkie poderwanie się w powietrze doprowadziło mnie do mdłości. Krzyknęłam. W tej samej chwili Jamie wyrównał lot i pędziliśmy przed siebie z niesamowitą szybkością na wielkiej wysokości.
- Nie krzycz, przecież cię nie upuszczę – Powiedział Jamie śmiejąc się cicho. W chwili gdy to powiedział przestałam się bać. Stało się cudownie. Leciałam! Wiatr smagał mi twarz a ja z uśmiechem spoglądałam we wszystkie strony. Za nami lecieli Steven i Megan. Leciałam! Powtarzałam sobie w myślach. Leciałam w ramionach Jamie’go!…
...
… Wylądowaliśmy pod tym samym domem, który śnił mi się w nocy. Megan i Steven weszli do środka a ja zatrzymałam Jamie’go.
- Wcale nie miałeś wypadku, prawda? – Zapytałam.
- Nie, nie miałem wypadku. Wczoraj walczyliśmy z tymi samymi demonami co dzisiaj. To były 2 ostatnie z całego stada. – Odpowiedział z powagą w oczach. Tak myślałam, ale miałam jeszcze kilka pytań.
- To dlatego wyszedłeś z imprezy?
- Tak, przepraszam za to. Wejdźmy już do środka – Jamie otworzył drzwi i weszliśmy. Pokój też był jak w moim śnie, ale teraz było w nim jaśniej. Ściany były błękitne a meble czarne. Drzwi na drugim końcu pokoju też rozpoznałam, w śnie była tam zbrojownia. Na czarnym fotelu siedziała kobieta, na oko przed 40. Miała krótkie blond włosy, była ubrana w czerwoną koszulkę i szare dżinsy. Zauważyłam że pozostali zwinęli skrzydła i zaczęli wyglądać na pozór normalnie. Kobieta wstała i podeszła do nas.
- Kto to? – Zapytała jakby na powitanie. Pozostali popatrzyli na mnie i zwrócili się do blondynki. Pierwszy odezwał się Jamie, zapewne dlatego że jedyny znał moje imię.
- To Clov, ona jest, no cóż nie wiemy czym jest ale nas widzi i demony też. Pomyśleliśmy że ty będziesz wiedziała. – Potem odwrócił głowę w moją stronę. – To jest właśnie Lacuna, moja mama. Ona ma dar rozpoznawania istot magicznych szybciej niż każdy z nas.
Lacuna złapała mnie za rękę i odezwała się po dłuższej chwili – To jasne, nawet patrząc na oczy. Możecie wyjść, wy już chyba wiecie. - Wszyscy się odwrócili i ruszyli w stronę schodów. Jamie rzucił mi spojrzenie gdy wchodził na górę a potem już go nie widziałam.
- Chodź, usiądź. – Lacuna posadziła mnie na fotelu gdzie jeszcze niedawno siedziała. – Ile masz lat?
- Szesnaście – odpowiedziałam zaskoczona takim pytaniem.
- Wczoraj miałaś urodziny tak? – Pokiwałam głową.
- Clov w twoich żyłach płynie krew Anioła Ciemności. – Powiedziała dziwnie spokojnym głosem.
Patrzyłam się na nią i nie wierzyłam jej słowom. Ja miałabym być Aniołem Ciemności? Nie, to nie może być prawda.
- Co? To nie możliwe.
- Ale to prawda. I to znaczy że twoi rodzice też są Aniołami.
- Nie, nie, nie. Oni są całkowicie normalni.
- Nigdy się nie zmieniałaś w Anioła prawda? W noc po 16 urodzinach każdy kto jest Aniołem i nigdy w niego się nie zmienił, robi to nieświadomie. Niech zgadnę, wcześniej nie miałaś złotych plamek na tęczówkach prawda?
- Nie, nie miałam. – Potwierdziłam z coraz większymi obawami że to może być prawda.
- No widzisz. Jesteś Aniołem Ciemności i nic na to nie poradzisz.
- Ale moi rodzice nimi nie są, na pewno nie.
- Tego nie wiem, jutro jest zebranie rady i jadę na nie, będę mogła poszukać czegoś w kronikach o tobie. Podaj mi swoją datę urodzenia i nazwisko oraz imiona twoich rodziców.
Gdy powiedziałam wszystko co Lacuna chciała wiedzieć odesłała mnie na górę pod pokój Stevena i Jamie’go i powiedziała mi że jeśli chcę to mogę sprawić żeby wyrosły mi skrzydła, ale nie chciałam, jeszcze nie. Zeszła na dół i zostawiła mnie samą pod drzwiami, zza których dochodził dźwięk przyciszonych głosów. Zapukałam i weszłam. Gdy tylko przekroczyłam próg rozmowy ucichły i oczy wszystkich były skierowane na mnie. Megan wstała z fotela i podeszła do mnie. Pokój był duży, obok lewej ściany stało jedno łóżko a po drugiej stronie drugie.Duże okno było do połowy przysłonięte czerwoną roletą. Ściany były szare a podłoga czarna. Jamie siedział na dużym fotelu a Steven na łóżku po prawej stronie. Megan posadziła mnie na drugi fotel a sama oparła się o szafę. Fotel był jeszcze ciepły co wskazywało na to że jeszcze przed chwilą ktoś na nim siedział.
- I co? – Zapytała Megan Patrząc na mnie.
- Lacuna twierdzi, twierdzi że jestem Aniołem tak jak wy – Powiedziałam. Miałam sucho w ustach i kręciło mi się w głowie.
- Wspaniale! – Wykrzyknął Jamie – Nasze szeregi się powiększają!
- Co? Jak to szeregi? Ja mam niby być taka jak wy? Mam zabijać demony? O nie nigdy w życiu! – Robiło się coraz gorzej.
- Czemu nie? – Zapytał Jamie.
- Bo nie chce! Ja chcę być zwykłą dziewczyną!
- Nigdy nią nie będziesz. – Odezwał się po raz pierwszy Steven.
- Dzięki, potrafisz pocieszyć człowieka. Cholera, czyli siedzę już w tym na zawsze?
- Tak. – Odpowiedzieli jednogłośnie.
- Spróbuj rozwinąć skrzydła. – Powiedział Jamie podchodząc do mnie. – Zamknij oczy i pomyśl że ich potrzebujesz, że potrzebujesz skrzydeł.
Zrobiłam tak jak polecił Jamie. Przez pierwszy moment nie czułam nic. Nagle przyszło mrowienie w plecach i usłyszałam dźwięk rozdzieranego materiału. Otworzyłam oczy i pierwsze co zobaczyłam to uśmiechnięte twarze wszystkich. Potem odwróciłam się do lustra i ujrzałam że z moich pleców wyrastają 2 potężne i piękne czarne skrzydła. Roztaczały słaby srebrny blask. Koszulka na plecach miała dwa rozdarcia. Ale teraz to mnie nie interesowało. Chciałam polecieć tak jak oni. Chciałam zobaczyć jak to jest. Dopiero gdy rozwinęła skrzydła przyszła mi na to ochota. Poczułam się silna. Otworzyłam okno a oni tylko się na mnie patrzyli. Weszłam na parapet i popatrzyłam w dół. Jeśli spadnę mogę się nieźle poobijać. Ale to nic. Zrobię to, zrobię to, powtarzałam sobie w myślach. Wyskoczę i polecę. Skoczyłam i myślałam gorączkowo czy potrafię latać. Przy skoku zamknęłam oczy i starałam się równo machać skrzydłami. Nie poczułam upadku i otworzyłam oczy. Unosiłam się w powietrzu. Koło mnie wznosili się Steven, Megan i Jamie. A ja latałam…
- Wcale nie miałeś wypadku, prawda? – Zapytałam.
- Nie, nie miałem wypadku. Wczoraj walczyliśmy z tymi samymi demonami co dzisiaj. To były 2 ostatnie z całego stada. – Odpowiedział z powagą w oczach. Tak myślałam, ale miałam jeszcze kilka pytań.
- To dlatego wyszedłeś z imprezy?
- Tak, przepraszam za to. Wejdźmy już do środka – Jamie otworzył drzwi i weszliśmy. Pokój też był jak w moim śnie, ale teraz było w nim jaśniej. Ściany były błękitne a meble czarne. Drzwi na drugim końcu pokoju też rozpoznałam, w śnie była tam zbrojownia. Na czarnym fotelu siedziała kobieta, na oko przed 40. Miała krótkie blond włosy, była ubrana w czerwoną koszulkę i szare dżinsy. Zauważyłam że pozostali zwinęli skrzydła i zaczęli wyglądać na pozór normalnie. Kobieta wstała i podeszła do nas.
- Kto to? – Zapytała jakby na powitanie. Pozostali popatrzyli na mnie i zwrócili się do blondynki. Pierwszy odezwał się Jamie, zapewne dlatego że jedyny znał moje imię.
- To Clov, ona jest, no cóż nie wiemy czym jest ale nas widzi i demony też. Pomyśleliśmy że ty będziesz wiedziała. – Potem odwrócił głowę w moją stronę. – To jest właśnie Lacuna, moja mama. Ona ma dar rozpoznawania istot magicznych szybciej niż każdy z nas.
Lacuna złapała mnie za rękę i odezwała się po dłuższej chwili – To jasne, nawet patrząc na oczy. Możecie wyjść, wy już chyba wiecie. - Wszyscy się odwrócili i ruszyli w stronę schodów. Jamie rzucił mi spojrzenie gdy wchodził na górę a potem już go nie widziałam.
- Chodź, usiądź. – Lacuna posadziła mnie na fotelu gdzie jeszcze niedawno siedziała. – Ile masz lat?
- Szesnaście – odpowiedziałam zaskoczona takim pytaniem.
- Wczoraj miałaś urodziny tak? – Pokiwałam głową.
- Clov w twoich żyłach płynie krew Anioła Ciemności. – Powiedziała dziwnie spokojnym głosem.
Patrzyłam się na nią i nie wierzyłam jej słowom. Ja miałabym być Aniołem Ciemności? Nie, to nie może być prawda.
- Co? To nie możliwe.
- Ale to prawda. I to znaczy że twoi rodzice też są Aniołami.
- Nie, nie, nie. Oni są całkowicie normalni.
- Nigdy się nie zmieniałaś w Anioła prawda? W noc po 16 urodzinach każdy kto jest Aniołem i nigdy w niego się nie zmienił, robi to nieświadomie. Niech zgadnę, wcześniej nie miałaś złotych plamek na tęczówkach prawda?
- Nie, nie miałam. – Potwierdziłam z coraz większymi obawami że to może być prawda.
- No widzisz. Jesteś Aniołem Ciemności i nic na to nie poradzisz.
- Ale moi rodzice nimi nie są, na pewno nie.
- Tego nie wiem, jutro jest zebranie rady i jadę na nie, będę mogła poszukać czegoś w kronikach o tobie. Podaj mi swoją datę urodzenia i nazwisko oraz imiona twoich rodziców.
Gdy powiedziałam wszystko co Lacuna chciała wiedzieć odesłała mnie na górę pod pokój Stevena i Jamie’go i powiedziała mi że jeśli chcę to mogę sprawić żeby wyrosły mi skrzydła, ale nie chciałam, jeszcze nie. Zeszła na dół i zostawiła mnie samą pod drzwiami, zza których dochodził dźwięk przyciszonych głosów. Zapukałam i weszłam. Gdy tylko przekroczyłam próg rozmowy ucichły i oczy wszystkich były skierowane na mnie. Megan wstała z fotela i podeszła do mnie. Pokój był duży, obok lewej ściany stało jedno łóżko a po drugiej stronie drugie.Duże okno było do połowy przysłonięte czerwoną roletą. Ściany były szare a podłoga czarna. Jamie siedział na dużym fotelu a Steven na łóżku po prawej stronie. Megan posadziła mnie na drugi fotel a sama oparła się o szafę. Fotel był jeszcze ciepły co wskazywało na to że jeszcze przed chwilą ktoś na nim siedział.
- I co? – Zapytała Megan Patrząc na mnie.
- Lacuna twierdzi, twierdzi że jestem Aniołem tak jak wy – Powiedziałam. Miałam sucho w ustach i kręciło mi się w głowie.
- Wspaniale! – Wykrzyknął Jamie – Nasze szeregi się powiększają!
- Co? Jak to szeregi? Ja mam niby być taka jak wy? Mam zabijać demony? O nie nigdy w życiu! – Robiło się coraz gorzej.
- Czemu nie? – Zapytał Jamie.
- Bo nie chce! Ja chcę być zwykłą dziewczyną!
- Nigdy nią nie będziesz. – Odezwał się po raz pierwszy Steven.
- Dzięki, potrafisz pocieszyć człowieka. Cholera, czyli siedzę już w tym na zawsze?
- Tak. – Odpowiedzieli jednogłośnie.
- Spróbuj rozwinąć skrzydła. – Powiedział Jamie podchodząc do mnie. – Zamknij oczy i pomyśl że ich potrzebujesz, że potrzebujesz skrzydeł.
Zrobiłam tak jak polecił Jamie. Przez pierwszy moment nie czułam nic. Nagle przyszło mrowienie w plecach i usłyszałam dźwięk rozdzieranego materiału. Otworzyłam oczy i pierwsze co zobaczyłam to uśmiechnięte twarze wszystkich. Potem odwróciłam się do lustra i ujrzałam że z moich pleców wyrastają 2 potężne i piękne czarne skrzydła. Roztaczały słaby srebrny blask. Koszulka na plecach miała dwa rozdarcia. Ale teraz to mnie nie interesowało. Chciałam polecieć tak jak oni. Chciałam zobaczyć jak to jest. Dopiero gdy rozwinęła skrzydła przyszła mi na to ochota. Poczułam się silna. Otworzyłam okno a oni tylko się na mnie patrzyli. Weszłam na parapet i popatrzyłam w dół. Jeśli spadnę mogę się nieźle poobijać. Ale to nic. Zrobię to, zrobię to, powtarzałam sobie w myślach. Wyskoczę i polecę. Skoczyłam i myślałam gorączkowo czy potrafię latać. Przy skoku zamknęłam oczy i starałam się równo machać skrzydłami. Nie poczułam upadku i otworzyłam oczy. Unosiłam się w powietrzu. Koło mnie wznosili się Steven, Megan i Jamie. A ja latałam…
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)